Uznany ekonomista, były członek RPP, prezes banku, a teraz – prezes Skarbiec Holding. Nie marnuje się pan na obecnym stanowisku?
Jestem w Radzie Gospodarczej przy Premierze, zasiadam w radzie nadzorczej banku – doświadczenie i wiedza ekonomiczna na pewno się nie marnują, nie mówiąc już o tym, że jako prezes Skarbca też mam pełne ręce roboty.
Mimo wszystko można odnieść wrażenie, że pańska funkcja jest teraz przede wszystkim reprezentacyjna.
Problem z polskim rynkiem funduszy polega na tym, że zbyt wiele osób w branży wywodzi się bezpośrednio z zarządzania, a stosunkowo niewielu ma szerszą wiedzę makroekonomiczną. Przypomina mi się anegdota z początków mojej pracy w Skarbcu. Kiedy przyszedłem do PTE (zaczynałem pracę w PTE, później przeszedłem do TFI) usłyszałem od zarządzających, że zysk rzędu kilkunastu proc. na obligacjach to jest ich zasługa. Jako były członek RPP nie mogłem w to uwierzyć, przecież to Rada, obniżając stopy procentowe, doprowadziła do wzrostu ceny obligacji (dodatniego tzw. capital gain, czyli zysku na wzroście ceny obligacji, a nie na samych kuponach), a tym samym zysków funduszy dłużnych. To jest może skrajny przykład, ale rynek funduszy to nie tylko zarządzający, ale również dystrybutorzy – wszystkie instytucje, które sprzedają teraz klientom TFI ubiegłoroczną stopę zwrotu. Żeby na obligacjach skarbowych dało się w przyszłym roku zarobić kolejne kilkanaście proc., rentowność dziesięcioletnich papierów musiałaby spaść z obecnych niecałych 4 proc. do ok. 3 proc. To jest mało realne. A mimo to pieniądze wciąż płyną szerokim strumieniem do funduszy dłużnych, co może spowodować, że klienci TFI zrażą się do nich, podobnie jak zrazili się w 2008 r. do funduszy akcji. Tym bardziej że część zarządzających może sobie nie poradzić z ujemnym capital gain, i narazić inwestorów nie tylko na niższe stopy zwrotu, ale wręcz na straty. Im ktoś ma bardziej rozległą wiedzę, tym w prostszy sposób może rozwiązywać zawiłe problemy. Przykład? Uczeń w podstawówce umie rozwiązywać układ równań z dwiema niewiadomymi na jeden sposób, student umie – przynajmniej powinien – rozwiązać je na cztery-pięć różnych sposobów. Połączenie wiedzy makroekonomicznej z doświadczeniem biznesowym nie jest w Polsce częste. W moim przypadku do wiedzy ekonomicznej dochodzi wiedza w zakresie rachunkowości. Dzięki temu byłem np. współtwórcą zasad rachunkowości stosowanych przez NBP w zakresie rozksięgowywania różnic kursowych, które mają ważne znacznie dla gospodarki: decydują o tym, czy miliardy z NBP idą do budżetu, czy nie i czy dochodzi przy tym do dodruku pieniądza, czy nie. Ktoś, kto rozumie takie mechanizmy, może bez trudu wytłumaczyć makroekonomistom bajdurzącym o tzw. długu emerytalnym, że nie księguje się w zobowiązaniach czegoś, co jest zobowiązaniem przyszłym, niewymagalnym teraz i co się spotka z równoważnym strumieniem należności. Nawiasem mówiąc, trzeba przyznać, że zarządzający funduszami rozumieją to bez problemu, w przeciwieństwie do wielu profesorów makroekonomii.
Rolą prezesa nie jest jednak tłumaczenie takich rzeczy.