To już, licząc z pionierskimi turniejami w XIX wieku, 137. edycja wydarzenia, które co roku daje świetnie zarobić sportowcom i Nowemu Jorkowi. Zacznie się 28 sierpnia, skończy 10 września. Jest o cztery lata młodszy od Wimbledonu, ale dwie wojenne przerwy były w Anglii dłuższe, więc tenisowych mistrzostw w Stanach Zjednoczonych rozegrano więcej.
– Pięć lat temu obiecaliśmy uczestnikom 50 mln dol. w puli nagród i teraz dotrzymujemy słowa – to znaczące słowa pani Katriny Adams, przed laty tenisistki zawodowej, niezłej deblistki, dziś ważnej szefowej USTA – amerykańskiego związku tenisowego.
100 milionów dolarów z biletów
US Open jest od lat najbogatszym turniejem Wielkiego Szlema. Amerykanie są z tego faktu dumni i robią wiele, by ten status podtrzymać, nawet jeśli niekiedy dolar słabnie. Metodę mają znaną i po części powielaną przez innych: duża frekwencja na kortach, mocni sponsorzy, długoletnie kontrakty telewizyjne, wynajmowanie powierzchni handlowej i usługowej na terenach turniejowych. I ciągłe inwestycje w obiekt, czyli w USTA Billie Jean King National Tennis Center w Flushing Meadows–Corona Park w dzielnicy Queens.
Dwutygodniowa frekwencja na kortach Flushing Meadows przekracza już 700 tys. osób, co oznacza przychód z biletów na poziomie 100 mln dol. Amerykanie co roku detalicznie badają, jaka publiczność przychodzi na mecze. Wnioski są interesujące: średni przychód roczny gospodarstwa domowego widza US Open to 161 tys. dol. Co najmniej 80 proc. kupujących bilety ma wyższe wykształcenie. I na trybunach jest zwykle nieco więcej kobiet (57 proc.) niż mężczyzn – rzadka sprawa w wielkim sporcie.
To dla tych widzów: względnie zamożnych i nieźle wykształconych, organizatorzy, czyli USTA, podjęli kolejny plan transformacji National Tennis Center. Szacowany na 600 mln dol. i cztery lata intensywnej pracy – do 2018 r. Jego efektem jest już ruchomy dach nad największym stadionem tenisowym świata – Arthur Ashe Stadium (ponad 22 tys. miejsc), najbardziej efektowna wizytówka turnieju.