Nominalne straty funduszy są przecież dodatkowo realnie mnożone przez inflację. Tak długo, jak długo sytuacja nie ulegnie istotnej zmianie, kupując jednostki, inwestor wciąż będzie ponosił ryzyko stopy procentowej i realnej straty. Ktoś, kto zostawił pieniądze w najsłabszych funduszach, przez rok stracił jedną trzecią siły nabywczej oszczędności.
Nawet jeśli przecena obligacji zatrzymałaby się na obecnych poziomach, nagroda wciąż będzie niewspółmierna do kosztów inflacji i ponoszonego ryzyka. W przypadku długoterminowych obligacji o stałym kuponie najlepszym, na co można liczyć, jest korekta trendu i rentowności (a więc także krótkoterminowy zysk z wyceny), a później zysk poniżej inflacji, jeśli ceny obligacji się ustabilizują. Przy czym na obecnych i niższych poziomach oznaczałoby to oczekiwanie na spadek inflacji i stóp procentowych, na co widoków specjalnie dziś nie ma, bo nawet w najbardziej optymistycznych prognozach ekonomiści liczą na spadek stóp w okolicach 2024 r., ale wcześniej na ich wzrost. Zaś horyzont pesymistycznych prognoz jeszcze nawet się nie wyłonił.
Czytaj więcej
Straty poniesione przez polskie fundusze dłużne w ostatnim roku sprowadziły do ujemnych poziomów nawet trzyletnie stopy zwrotu. Czy w ogóle warto trzymać w nich oszczędności w obecnych warunkach?
Ten sam inwestor może natomiast bez ryzyka kredytowego kupić oszczędnościowe obligacje antyinflacyjne, które powinny dać ok. 6 proc. średniego zysku przez najbliższe cztery lata (przy założeniu, że inflacja podąży ścieżką wyznaczoną przez ostatnią projekcję) lub także 6 proc. w przypadku samodzielnego zakupu „wuzetek", jeśli WIBOR dotrze tam, gdzie wyceniają go inwestorzy z rynku terminowego.
8–10 proc. odsetek to z kolei realna perspektywa oprocentowania obligacji korporacyjnych emitentów o uznanej wiarygodności kredytowej (ich obligacje znajdują się w portfelach tych samych funduszy) i w takim wypadku można mówić o nagrodzie za ponoszone ryzyko kredytowe. Oczywiście jest ono znacznie wyższe w warunkach niepewności gospodarczej, ale można je samodzielnie regulować przez dobór odpowiednich emitentów. Nawet papiery takich firm jak KGHM czy PGE od czerwca zaczną naliczać co najmniej 6-proc. kupony, a 7 proc. też mieści się w granicach umiarkowanych wyobrażeń.