W porównaniu z 2017 r. sprzedaż wzrosła o 152 proc., a w porównaniu z 2016 r. była bez mała czterokrotnie wyższa. W latach 2007–2015 sprzedaż zamykała się w przedziale 2,2–3,8 mld zł (6,2 mld zł w kryzysowym, 2008 r.).
Najchętniej kupowano obligacje czteroletnie indeksowane inflacją (35,6-proc. udział w sprzedaży), drugie miejsce zajęły papiery trzymiesięczne (28,4 proc.) o stałym oprocentowaniu. Jeśli jednak wyeliminujemy je ze statystyk (w istocie – z danych o zadłużeniu wynika, że w przypadku trzymiesięcznych papierów nowa sprzedaż jest śladowa, a inwestorzy decydują się głównie na przedłużenie inwestycji, wybierając nowe papiery), okaże się, że sprzedaż obligacji indeksowanych inflacją – cztero- i dziesięcioletnich – osiągnęła 63-proc. udział w sprzedaży, porównywalny z tym, jaki widzieliśmy ostatnio w 2012 r. Warto pamiętać, że w 2012 r. zakup inflacyjnych obligacji nie okazał się dobrym pomysłem, mimo relatywnie wysokiej inflacji w tamtym okresie (4–5 proc.), ponieważ w kolejnych latach spadała ona aż do -1,5 proc. (deflacji) w 2015 r. Z tego powodu również teraz warto starannie przemyśleć zakup obligacji indeksowanych inflacją – to, że rośnie ona w ostatnich (i prawdopodobnie kolejnych) miesiącach, nie musi oznaczać, że będzie tak samo wysoka, gdy za rok i w kolejnych latach obligacje indeksowane inflacją będą wchodziły w kolejne okresy odsetkowe.
Dane o sprzedaży obligacji nie są tożsame z informacjami o wzroście zadłużenia z tytułu emisji obligacji oszczędnościowych. To przyrost zadłużenia informuje o rzeczywistym „napływie nowych środków" na rynek. Jednak pełne dane za 2019 r. będą znane dopiero 20 lutego. Z dotychczasowych statystyk wynika jednak, że „nowa sprzedaż" stanowi mniej niż połowę wartości prezentowanych w inflacjach sprzedażowych. Pozwala to sądzić, że zadłużenie SP z emisji obligacji oszczędnościowych wzrosło w ub.r. o mniej więcej 7,5–8 mld zł.