Na koniec marca globalny dług wart był 258 bilionów dolarów i nigdy wcześniej nie osiągnął podobnej wartości – poinformował Institute of International Finance w połowie lipca. Był też o 1 bln dolarów wyższy niż Instytut Międzynarodowych Finansów prognozował na koniec marca zaledwie w styczniu. Wartość przeprowadzonych w I kwartale emisji długu sięgnęła 12,5 bln dolarów (IIF nazwał tę skalę „wyciskającą łzy z oczu") wobec średniej na poziomie 5,5 bln dolarów kwartalnie w 2019 r. Zwiększone zadłużenie i emisje długu analitycy instytutu powiązali z pandemią, choć światowa gospodarka zmagała się z pandemią krócej niż miesiąc, a większość przeprowadzonych emisji była zaplanowana już wcześniej.
Inna perspektywa
Ale liczby robią wrażenie, a przecież to dopiero przedsionek tego, co wydarzyło się w II kwartale. Pandemia chwyciła rynki dopiero w ostatnim tygodniu lutego, wcześniej emisje obligacji korporacyjnych sprzedawały się dobrze jak nigdy wcześniej. Wiemy też, że w II kwartale PKB w krajach rozwiniętych spadał, a w ich przypadku dług osiągnął poziom 392 proc. PKB (wzrost z 380 proc. w grudniu) jeszcze na koniec marca. Na rynkach wschodzących było to znacznie mniej, bo 230 proc. PKB (220 proc. w grudniu). Na koniec czerwca – na skutek jednoczesnego przyrostu długu i spadku PKB możemy spodziewać się przyrostu zadłużenia w relacji do PKB do nowych, rekordowych wartości. Nawet bez przyrostu zadłużenia, sam spadek globalnego PKB o 5 proc. spowoduje skok relacji długu do PKB do 348 proc. – poziomu na tyle wysokiego, że sama obsługa odsetek może pochłaniać ok. 10 proc. światowego PKB (przy 3 proc. odsetek). A przecież zadłużenie w II kwartale nie zatrzymało się, lecz rosło, w miarę jak rządy uruchamiały kolejne pakiety pomocowe.
Jak jednak wiemy, w II kwartale nie doszło do załamania rynków dłużnych, wręcz przeciwnie – rentowność obligacji odrabiała wcześniejsze straty, w przypadku obligacji skarbowych – z nawiązką. I to właśnie jest najbardziej zastanawiające.
Statystyki są nudne
Przyrost globalnego zadłużenia mógł inwestorom już nieco spowszednieć. Skok o 10 pkt proc. w jednym kwartale oczywiście robi wrażenie, ale bardziej jako ciekawostka niż zdarzenie o praktycznym dla rynków znaczeniu. W rzeczywistości relacja długu do PKB przekroczyła 300 proc. w 2010 roku i od tamtej pory wspina się tyleż systematycznie, co powoli (w 2016 r. było to 325 proc. PKB, później relacja nieco spadła). Z kolei emisje nowego długu rzędu 12,5 bln dolarów, które miały miejsce w I kwartale, to przecież niecałe 5 proc. jego całkowitej wartości, a większa część objęła zaplanowane już wcześniej refinansowanie zapadającego długu, bo nominalne zadłużenie światowe wzrosło nie o 12,5 bln dol., ale o 3 bln USD w I kwartale. Utrzymanie tego tempa oznaczałoby przyrost o 12 bln rocznie, czyli o 4,7 proc., licząc od końca 2019 r., a więc mniej więcej tyle, ile wynosił przyrost zadłużenia przez całą minioną dekadę. W latach 2008–2019 zadłużenie wzrosło o 87 bln dol., co daje 8 bln rocznie, a więc właśnie niecałe 5 proc. w skali roku. Przyrost niepokojący i przekraczający tempo wzrostu PKB, ale też i oswojony przez rynki, nawet jeśli w relacji do PKB oznacza to przyrost o 40 pkt proc. od ostatniego kryzysu finansowego. Jednak to w poprzedniej dekadzie przyrost był szybszy, a przez to groźniejszy – z 228 proc. w 2000 r. doszliśmy do 300 proc. w 2010 r., po drodze zaliczając kryzys finansowy wynikający z przelewarowania systemu bankowego.
Przypomina to trochę opowieść o gotowaniu żaby w wodzie o stopniowo podnoszonej temperaturze – poziom zadłużenia (nominalnie i w relacji do PKB) stopniowo rośnie, ekonomiści uderzają liczbami w pokrywkę i wszyscy dobrze ich słyszą, ale nikt z tym nic nie robi, a właściwie działania idą wręcz w kierunku umożliwienia dalszego podkręcania temperatury – dług skupują banki centralne – i o czym co jakiś czas przypominają, są gotowe robić to tak długo, jak będzie trzeba. Przy obecnym poziomie zadłużenia wygląda to na dożywotnią deklarację.