Spotkanie to nastąpi raczej wcześniej niż później, bowiem Europa jest dziś boleśnie podzielona na obozy gospodarcze Północy i Południa oraz na obozy polityczne Club Medu i Merkel.
Europa zbliża się do punktu, z którego już nie ma odwrotu. Czas ucieka, a wyższe koszty kapitałowe Club Medu w połączeniu z brakiem kredytów i odpływem kapitału zwiększają prawdopodobieństwo konieczności zorganizowania prawdziwego szczytu kryzysowego w jak najszybszym terminie. Wewnętrzne różnice w Europie jeszcze nigdy nie były tak trudne do pogodzenia.
Szczyt może mieć dwa rozstrzygnięcia: Albo Niemcy zrezygnują i pociągną całą Europę w spiralę jeszcze niższych ratingów kredytowych i wyższych kosztów finansowania, ponieważ ryzyko systemowe osiąga coraz wyższe poziomy w całej UE na skutek braku zdrowego rozsądku ze strony Niemiec oraz ostatecznego odejścia od tego, co powinno było stanowić kamień węgielny UE - Paktu na rzecz Stabilności i Wzrostu. Albo: Francja zrezygnuje, a Hollande zostanie prezydentem, który zmusił Francję do zmiany własnego wizerunku.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie rezygnacji ani Francji ani Niemiec, jednak pamiętajmy, że w kontekście europejskim taka sytuacja miała już miejsce: po raporcie Delorsa w 1989 r. prowadzono długie i wyczerpujące negocjacje - przede wszystkim pomiędzy Kohlem i Mitterandem - dotyczące daty wprowadzenia euro. Z początku Niemcy dążyły do tego, by każde państwo spełniało kryteria konwergencji, jednak ostatecznie w 1991 r. Francja wywalczyła, że Europejska Unia Walutowa wejdzie w życie w styczniu 1999 r. bez względu na poziom konwergencji. Był to błąd ze strony Niemiec (i Francji), ponieważ obecne problemy Club Medu właśnie z tego wynikają – w istocie nigdy się nie kwalifikowali. Jestem przekonany, że Niemcy o tym pamiętają i że wyciągnęły wnioski.
Obecnie znaleźliśmy się w impasie. Jak należy teraz postąpić?