Zawierając transakcję na giełdzie rzadko myślimy o złych skutkach, jakie może ona mieć dla naszego portfela. W momencie kupna akcji liczymy, co jest dość oczywiste, że papiery, które nabywamy, przyniosą zysk. Gdy jednak sprawy toczą się nie po naszej myśli, to zaczynają się kłopoty. Duma, która nie pozwala przyznać się do porażki, podpowiada, żeby trzymać akcje, że więcej już nie mogą spaść, że muszą odbić w górę. Takie życzeniowe myślenie nie wróży długiej kariery na parkiecie. Czasami przetrzymywanie stratnych pozycji po jakimś czasie może okazać się słuszną decyzją i ceny akcji wrócą na wyższe poziomy. Jednak co zrobić, kiedy tak się nie stanie- Nie będą chciały się odbić- Wtedy pojawia się myślenie, że skoro powinny były się odbić przy spadku o 20% od szczytu, a to nie nastąpiło, kolejne 10% niżej odbiją się już na pewno i że nie ma sensu pozbywać się akcji przy tak niskiej cenie. Zapewne się odbiją, ale skala wzrostu jest na tyle mała, że ze sprzedażą czekamy na wyższe poziomy. Tyle że podobnie myślą inni. To powoduje, że w trendach spadkowych, po korektach, ceny szybko wracają do poprzednich minimów. I ponownie ze strachem patrzymy na malejącą wartość portfela.
Zdecydowanie lepiej byłoby, gdybyśmy opracowali jakąś zasadę redukowania strat i trzymali się niej podczas każdej transakcji. Metod jest bardzo dużo. Wielu inwestorów radzi przyjąć stałą, akceptowaną stratę na poziomie 7-10%. Wtedy, za każdym razem, kiedy cena akcji, które posiadamy w portfelu, spadnie o np. 7% od ceny zakupu, to sprzedamy je. Inne reguły różnią się od wspomnianej sposobem ustalania poziomu, którego przebicie zdecyduje o sprzedaży akcji. Jedni bazują na zmienności rynku, inni na średnich notowaniach z określonej liczby sesji, a jeszcze inni wykorzystują w tym celu jakiś ostatni lokalny dołek lub szczyt.
Zwątpienie w tę podstawową zasadę inwestowania przychodzi, gdy po sprzedaży przynoszących stratę akcji, ich cena zaczyna rosnąć i dociera do poziomu wyższego niż ten, przy którym wcześniej kupiliśmy. Sprzedaliśmy z 10-proc. stratą, a kilka dni później mogliśmy mieć niezły zysk. To się zdarza, ale nie powinno być argumentem przemawiającym na niekorzyść strategii ograniczającej straty. Pamiętajmy, że w pierwszej kolejności należy zadbać o swoje bezpieczeństwo, a dopiero później można stanąć do walki z tłumem innych graczy, spekulantów i inwestorów. Dobry przykład podaje William O?Neill w książce "Sukces na giełdzie. 24 lekcje skutecznego inwestowania". Porównuje zasadę ucinania strat do np. ubezpieczenia domu przed pożarem. Zauważa, że mimo iż dom nie spłonął, nie żałujemy wydanych wcześniej pieniędzy i odnawiamy umowę z agentem. Nie ubezpieczamy go przecież bo wiemy, że się spali, tylko na wszelki wypadek, którego prawdopodobieństwo jest raczej niewielkie.