Okres studiów można spożytkować tak naprawdę na dwa sposoby. Przesiedzieć pięć lat na wykładach, ćwiczeniach i seminariach, wychodząc w świat z dyplomem magistra, lub połknąć bakcyla organizacji studenckich i wpaść w wir, żartobliwie (często słusznie!) porównywany do pracy na półtora etatu.
O tym, że student jest zwierzęciem stadnym, nie trzeba nikogo przekonywać. Z socjologicznego punktu widzenia poczucie przynależności do określonej grupy pozytywnie wpływa na naszą samoocenę i zdecydowanie poprawia samopoczucie. To jednak nie wszystko, co dana grupa ma nam do zaoferowania. Wstępując bowiem do jakiejkolwiek organizacji, z miejsca zyskujemy dostęp do bezcennego dla każdego studenta skarbu - kopalni doświadczeń i trików starszych, zaprawionych w bojach kolegów.
Obecnie największą na świecie organizacją studencką jest AISEC, w której zrzeszonych jest ponad 50 tys. osób. W Polsce istnieje ponad dwadzieścia oddziałów we wszystkich, liczących się ośrodkach akademickich. Główną formą działalności jest program praktyk, który umożliwia studentom odbycie zagranicznego stażu w jednym z państw partnerskich. Korzyści z działalności w dużej organizacji - oprócz wspomnianych już praktyk - jest wiele. Przede wszystkim możliwość nawiązania kontaktów zawodowych.
Międzynarodowe i międzyuczelniane organizacje zrzeszające studentów zwykle współpracują z największymi firmami oraz klubami biznesu, a także organizacjami rządowymi i pozarządowymi. Dysponując taką bazą kontaktów o wiele łatwiej wspiąć się po szczeblach kariery. Poza tym coraz częściej to właśnie firmy, rezygnując z tradycyjnych form rekrutacji, wyławiają przyszłych pracowników spośród "zaktywizowanych" studentów.