Na rynku sztuki nie jest źle. A byłoby bardzo dobrze, gdyby organizowano mniej aukcji. Wtedy dostępny towar podlegałby selekcji. Dziś jest wielu organizatorów aukcji, którzy przy niskiej podaży oferują wszystko, co im wpadnie w ręce. Na krajowych aukcjach wystawiane są nie tylko „aukcyjne” obrazy. To znaczy takie, które wywołują pożądanie, które warto ostro licytować, o które warto się bić. Często (coraz częściej?) oferowane są obiekty przypadkowe. Obiekty pozbawione wartości artystycznej i lokacyjnej.
Dzieje się tak zwłaszcza na aukcjach młodej sztuki. Przybyło firm, które handlują pracami młodych artystów. Panuje opinia, że to łatwy zarobek. Na tym nie trzeba się znać, wystarczy od autorów przyjmować prace w komis, nie ma zagrożenia falsyfikatami.
Słaby towar oferowany jest też na aukcjach dawnej sztuki. Potwierdzają to aukcje na przykład Rempeksu. W tej sytuacji klient musi być wyjątkowo czujny. Zwłaszcza debiutant na rynku sztuki. Zanim coś kupi, powinien obserwować towar i ceny. Powinien odwiedzać muzea, żeby trafnie rozpoznać swój gust artystyczny i skalę talentu różnych twórców.
Każdy uczestnik rynku powinien zdobyć i przeczytać raporty o aukcjach sztuki, wydane w ostatnich latach przez portal Artinfo.pl. Z zawartych tam analiz wynika, co drożeje najbardziej i dlaczego drożeje.
Na lokatę nadają się dzieła artysty, które są stale dostępne w handlu aukcyjnym i galeryjnym. Dzieła danego artysty muszą być powszechnie rozpoznawalne. Klienci rynku muszą być oswojeni z malarzem. Rośnie wtedy prawdopodobieństwo, że dziś kupiony obraz łatwo odsprzedamy bez straty, a nawet z zyskiem.