Krajowi kolekcjonerzy, inwestorzy, antykwariusze od lat skarżą się na niską, stale malejącą podaż obrazów. To skutek tego, że nigdy nie mieliśmy silnego mieszczaństwa. W innych krajach przez stulecia zamawiało ono obrazy, wyroby rzemiosła artystycznego lub oprawy książek u introligatorów. Polska szlachta nie miała zamiłowania do sztuki i kapitałów obrotowych na zakupy.
W Polsce po 1918 roku rynek sztuki nie zdążył rozwinąć się na wzór europejski. W PRL nie istniał wolny rynek, zamknięte były granice. Po 1989 roku handel sztuką, również tą powojenną, z konieczności bazuje na imporcie poloników rozproszonych po świecie, ponieważ wyczerpały się ubogie zasoby w kraju. W katalogach aukcyjnych od lat czytamy, że oferowane obrazy przywieziono z USA, Niemiec lub Włoch.
Niechciane dary
Przed laty sprzedano w Warszawie kolekcję dzieł Nikifora, hurtem zakupioną w Izraelu. Marszand Andrzej Starmach dzieła Władysława Hasiora kupował w Skandynawii, gdzie artysta pracował z powodzeniem w latach 60. i 70. Do Polski masowo przywozi się tysiące prac artystów tzw. Szkoły Paryskiej, ale także prace powojennych klasyków, np. Tadeusza Kantora, Jana Tarasina, Wojciecha Fangora, Ryszarda Winiarskiego. Mnożyć można podobne przykłady.
Sprzedaż z muzealnych magazynów w Polsce jest dozwolona prawem. Problem ma charakter psychologiczny. Któreś muzeum musi się odważyć i jako pierwsze dokonać rozważnej selekcji zbiorów przechowywanych w magazynach, nigdy niepokazywanych.
Faktem jest, że w PRL zapchano muzealne magazyny darami wymuszonymi sytuacją polityczną. Wtedy nawet trzeciorzędni malarze, korzystając z wpływów politycznych, oddawali muzeom cały swój dorobek. Zyskiwali w ten sposób nieśmiertelność, bowiem w tamtych czasach muzeum było symbolem wiecznego trwania artysty.