Przedsiębiorstwo Citroën zawsze było innowacyjne, a synonimem technologicznej rewolucji marki stał się na długie lata model DS. Zaprezentowany po raz pierwszy w 1955 roku na paryskich targach motoryzacyjnych. Niespotykanie jak na owe czasy opływowe nadwozie, wyposażenie techniczne, obejmujące m.in. zawieszenie hydropneumatyczne, hamulce tarczowe i półautomatyczną skrzynię biegów, a także komfort oferowany przez tę limuzynę sprawiły, że DS wzbudził powszechny zachwyt. Choć nie był tani, tylko pierwszego dnia przyjęto na niego ponad 12 tysięcy zamówień. W języku francuskim słowo samochód – la voiture – jest rodzaju żeńskiego i w ojczyźnie zwano limuzynę „déesse", czyli bogini.
Opisywałem już w tej rubryce kilka wersji DS. W oficjalnej ofercie były: czterodrzwiowy fastback i pięciodrzwiowe kombi (dla siedmiu osób), ale obok nich odmiany specjalne proponowała podparyska firma karoseryjna Henriego Chaprona. Często powstawały one w małych seriach albo na indywidualne zamówienia. To m.in.: DS Chapron Concorde, kabriolety Croisette, Le Caddy i Palm Beach czy właśnie DS 19 Le Dandy, o którym wspominamy dziś. Powstało tylko 50 egzemplarzy tego cudeńka, którego charakterystycznym elementem jest dwoje drzwi i bardzo szeroki tylny słupek, bez oszklenia (to odróżniało go od wersji Concorde), za którym ciągnie się łagodną linią w dół długa klapa bagażnika.
Powodzenie aut Chaprona brało się rzecz jasna ze snobizmu arystokratów, artystów i finansistów, którzy marzyli o samochodzie innym niż ten „zwykły". Tworzył on nadwozia już od lat 20. XX wieku. Przede wszystkim dla zapomnianych już dziś marek Talbot, Delahaye czy Delage. Swój kunszt rozwinął jednak najbardziej właśnie przy karoseriach dla DS 19. Egzemplarz, który trafił właśnie do sprzedaży, to żwawy 60-latek. Rocznik 1958, wyposażony w 75-konny benzynowy motor 1.9 i półautomatyczną skrzynię biegów. Oferuje też wspomaganie kierownicy, hamulce hydrauliczne, zawieszenie hydropneumatyczne, skórzaną białą tapicerkę i perłowoniebieski lakier. Samochód jest absolutnie piękny, szalenie unikatowy i kompletnie odrestaurowany. Właściciel zapewnia, że z użyciem wyłącznie oryginalnych części. To oczywiście kosztuje. Cena z ogłoszenia wynosi 950 000 zł. Nie wiem, czy można się targować.
Pisząc o historii Citroëna, lubię przypominać, że sukces zawdzięcza on w dużej mierze pewnemu polskiemu wynalazkowi. To technologia kół zębatych o daszkowym uzębieniu, schodzącym się w coś na kształt choinki. Ten wzór, jak wiemy, do dziś stanowi logo marki. Patent na ich produkcję poznał i nabył właśnie w Polsce 23-letni inżynier Andre Citroën. Był początek XX wieku, a przekładnie Citroëna z wykorzystaniem owych kół trafiały nie tylko do większości francuskich samochodów, ale i do aut Rolls-Royce oraz – uwaga – na pokład Titanica. Citroenowską przekładnię zamontowano w sterze słynnego transatlantyku.