Kurs TelForceOne spadał wczoraj nawet o 49,15 proc. Nic dziwnego - przed sesją dystrybutor akcesoriów do telefonów komórkowych podał trzy negatywne komunikaty, które rozczarowały inwestorów. Wszystkie dotyczą flagowej inwestycji spółki, sieci sprzedaży detalicznej Teletorium, liczącej około 120 punktów. Na jej rozbudowę firma wydała łącznie w zeszłym roku około 25 mln zł. Wysokie koszty stałe zależnego Teletorium zaważyły na korekcie prognozy skonsolidowanego wyniku netto na 2007 rok z 9,1 mln zł do 6,8 mln zł, stracie netto grupy w I kwartale tego roku w wysokości 0,49 mln zł oraz prognozowanej stracie na 2008 rok, która sięgnie 0,6 mln zł.
Zarząd się pomylił
Kierownictwo TelForceOne tłumaczy, że problemy z Teletorium polegają na tym, że "koszty związane z utrzymaniem punktów sprzedaży nie są równoważone przez marże ze sprzedaży akcesoriów i telefonów". Zarząd przyznaje także, że nietrafnie rozpoznał możliwości konsumentów w niektórych miastach, w których znajdują się sklepy Teletorium.
- Musieliśmy zwiększyć nadzór nad słabszymi punktami, a to jest związane ze zwiększeniem nakładów marketingowych i osobowych - mówi Wiesław Żywicki, wiceprezes TelForceOne. Dodaje, że odbywało się to kosztem "lepszych" punktów sprzedaży.
Analitycy uważają, że zarząd powinien wcześniej uczulić inwestorów na możliwe tarapaty Teletorium. - Skutki finansowe inwestycji w sieć Teletorium są na razie negatywne. Spółka ta ma w tym roku przynieść ponad 3 mln zł straty. Wydaje mi się, że zarząd TelForceOne powinien wiedzieć już od wielu tygodni o kłopotach tej sieci. W takiej sytuacji powinien przekazać inwestorom sygnały ostrzegawcze - uważa Piotr Cieślak, analityk Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Według Żywickiego, zarząd dostrzegł powagę sytuacji pod koniec 2007 roku. - To był zimny prysznic. W I kwartale rozpoczęliśmy głębokie analizy - mówi wiceprezes.