Zarząd TelForceOne nie szczędził wczoraj inwestorom złych informacji. Za jednym zamachem poinformował o obniżeniu prognozy zysku netto za miniony rok, prognozowanej stracie w 2008 roku i kiepskich wynikach w I kwartale. Nic dziwnego, że rynek w ogóle nie zauważył jedynej dobrej wiadomości o tym, że spółka podpisała z siecią Play umowę na sprzedaż usług abonamentowych.

W reakcji na złe wieści kurs spadł o blisko 50 proc. Najbardziej poszkodowani są oczywiście akcjonariusze, czyli m.in. Commercial Union IM, który posiada 5,3 proc. papierów. Stan przedzawałowy odczuł pewnie też sam prezes Sebastian Sawicki, który bezpośrednio i pośrednio posiada 66 proc. kapitału. Niejeden drobny inwestor powie, że dobrze mu tak. On, jak i cały zarząd TelForceOne, dużo wcześniej musiał zdawać sobie sprawę z tarapatów spółki zależnej Teletorium, której strata zaważyła na wynikach grupy. Gdyby przekazał rynkowi sygnał ostrzegawczy kilka miesięcy temu, wczoraj kurs nie zareagowałby tak nerwowo. Dlaczego tego nie zrobił? Spółka tłumaczy, że dostrzegła problem pod koniec roku, a następnie poświęciła kilka miesięcy na zdiagnozowanie sytuacji i napisanie programu naprawczego.

Inna sprawa, że pewnie niełatwo było przyznać się do błędu. Sieć sprzedaży Teletorium była budowana dzięki pieniądzom inwestorów, którzy w marcu zeszłego roku kupowali akcje TelForceOne po 25 zł, wierząc, że w 2008 roku zbiorą żniwa dobrze zapowiadającej się inwestycji. W połowie zeszłego roku spółka za środki z emisji przejęła kilkadziesiąt punktów sprzedaży i dołączyła je do swojej sieci. Teraz okazuje się, że część z nich jest "trwale nierentowna" i TelForceOne zlikwiduje je w ramach programu naprawczego. Dobrze, gdyby podobny plan naprawczy objął też relacje z inwestorami.