Rośnie prawdopodobieństwo, że w strefie euro może dojść do „lehmanowskiego momentu" – ocenił niedawno Neil Mackinnon, ekonomista z VTB Capital. Z kolei według Johna Gieve'a, byłego wiceprezesa Banku Anglii, do „lehmanowskiego momentu" mógł doprowadzić amerykański spór o limit długu publicznego, gdyby nie został w ostatniej chwili rozstrzygnięty.
Ten nowy termin w żargonie finansowym potwierdza, że bankructwo banku Lehman Brothers z połowy września 2008 r. uważane jest za symbol kryzysu z ostatnich lat, a często nawet za jego początek. Faktycznie jednak zawirowania rozpoczęły się wcześniej, a plajta legendarnej instytucji była tylko ich konsekwencją, nawet jeśli rozpoczęła nową fazę kryzysu.
Rynek się przegrzał
Jak zauważa w książce „Finansowy szok" Mark Zandi, główny ekonomista firmy analitycznej Moody's Economy.com, pierwszych oznak kryzysu można się doszukiwać już w 2005 r., gdy w niektórych regionach USA przegrzewać się zaczął rynek nieruchomości. Po kilku latach wzrostu cen, domy stały się tam tak drogie, że Amerykanów nie było na nie stać.
Choć instytucje finansowe zareagowały na to poluzowaniem kryteriów udzielania kredytów oraz promocją pożyczek z bardzo niskim przez pierwsze lata oprocentowaniem, w lipcu 2006 r., bodajże pierwszy raz w historii, nieruchomości zaczęły tanieć w całym kraju. To przestraszyło obecnych na tym rynku inwestorów, którzy kupili na kredyt domy tylko po to, aby je z zyskiem sprzedać. Ci, którzy zrobili to niedawno, po prostu oddawali kredytodawcy klucze i zawieszali spłatę zobowiązań.
Wkrótce zaczął więc rosnąć odsetek niespłacanych terminowo zobowiązań, wywołując przecenę zabezpieczonych nimi papierów wartościowych, produktu sekurytyzacji (odsprzedania przez bank kredytów, aby zyskać kapitał na nowe pożyczki).