„Drill, Baby, drill!” (ang. „Wierć, dziecinko, wierć!”) – tak brzmiał jeden ze sloganów wyborczych Donalda Trumpa. Podczas kampanii obiecywał on, że jego nowa administracja będzie prowadziła bardzo przyjazną politykę wobec przemysłu naftowego. USA mają stawiać na zwiększenie krajowego wydobycia ropy i gazu, tak by utrzymywać niezależność energetyczną i zdobywać rynki eksportowe na całym świecie. Pierwsze nominacje dokonywane przez prezydenta elekta potwierdzają, że realizacja tego zadania będzie traktowana niezwykle poważnie. Na nowego sekretarza energii wyznaczył on biznesmena z branży naftowej Chrisa Wrighta, prezesa spółki Liberty Energy. Wright był jednym z pionierów pozyskiwania ropy ze złóż łupkowych. Nie wierzy w kryzys klimatyczny i uważa, że większe wydobycie ropy jest potrzebne do tego, by walczyć z biedą na świecie. W 2019 r. wypił przed kamerami płyn wykorzystywany w procesie szczelinowania hydraulicznego, by pokazać, że nie jest on szkodliwy dla ludzi. W nowej administracji ma on mieć wsparcie nowego sekretarza ds. wewnętrznych, czyli Douga Burguma, probiznesowo nastawionego guberantora Dakoty Północnej. Burgum ma również kierować nową Narodową Radą Energii, której oficjalnym zadaniem będzie ustanowienie na świecie „amerykańskiej dominacji energetycznej”. Zapowiadają się więc znakomite czasy dla firm naftowych z USA.
Przebudzona potęga
Polityka zapowiadana przez Trumpa mocno kontrastuje z tą, jaką próbowała prowadzić administracja Joe Bidena. W 2021 r. zaczęła swoje rządy od wycofania zgody na budowę rurociągu Keystone XL mającego tłoczyć ropę z Kanady do teksańskich rafinerii oraz portów. Zaostrzyła też regulacje dla sektora, głównie dotyczące wydawania nowych zezwoleń na odwierty. Ekipa Bidena początkowo wyraźnie stawiała na „zieloną” transformację energetyczną. Nie udało się jej jednak zrealizować ambitnych celów tej transformacji. Natomiast gdy rosyjska inwazja na Ukrainę doprowadziła do skoku cen ropy, Biały Dom zaczął prosić krajowych producentów, by zwiększali wydobycie. O ile więc w lutym 2022 r. wydobywano w USA (według danych Agencji Informacji Energetycznych) 11,47 mln baryłek ropy dziennie, to w sierpniu 2024 r. wydobycie doszło do rekordowych 13,4 mln baryłek dziennie. Udało się więc przebić szczyt z listopada 2019 r. wynoszący 12,99 mln baryłek dziennie. Dane publikowane przez Agencję Informacji Energetycznych (EIA) różnią się choćby od tych przedstawianych przez firmę Rystad Energy, według których w USA wydobywano w październiku 2024 r. 11,93 mln baryłek dziennie, a szczyt wydobycia ustanowiono w grudniu 2023 r. na poziomie 11,96 mln baryłek dziennie. Nawet jednak niższe szacunki Rystad Energy wskazują, że USA utrzymują pierwsze miejsce na świecie, jeśli chodzi o produkcję ropy, wyprzedzając Rosję (9 mln baryłek dziennie) i Arabię Saudyjską (8,9 mln baryłek dziennie). Administracja Trumpa ma nadzieję, że wydobycie ropy w USA da się zwiększyć jeszcze mocniej.
– Jedną z rzeczy, które może zrobić administracja Trumpa, to zmniejszenie restrykcji dotyczących poszukiwania i wydobycia surowców na gruntach federalnych. To mogłoby doprowadzić do szybkiego wzrostu produkcji ropy, gazu i węgla na tych terenach – ocenia Brian Murray, dyrektor w Instytucie Nicholasa ds. energii, środowiska i zrównoważonego rozwoju na Uniwersytecie Duke.
Czas nadprodukcji
Pronaftowa administracja szykuje się do objęcia władzy w Waszyngtonie akurat wtedy, gdy na rynku dominują obawy przed nadprodukcją i zbyt małym popytem. Cena baryłki ropy gatunku WTI w listopadzie znów spadła poniżej poziomu 70 USD za baryłkę. W połowie tego tygodnia była ona o 3 proc. niższa niż na początku roku i o ponad 10 proc. mniejsza niż 12 miesięcy temu. Kraje OPEC+ przesunęły z grudnia na styczeń rozpoczęcie stopniowych podwyżek wydobycia. Powodem tej decyzji były obawy przed słabym chińskim popytem i rosnącą amerykańską produkcją.