Ja stawiam tezę, a pan mówi, czy się zgadza czy nie, OK?
OK.
Teza brzmi tak: „Lista przyczyn wysokiej inflacji w Polsce w ostatnich latach, przedstawiana przez prezesa Glapińskiego – pandemia, wojna, kryzys energetyczny, wysoka dynamika wynagrodzeń, odmrażanie cen energii, podwyżki akcyzy na wyroby tytoniowe itd. – jest niepełna. Prezes zapomina o winie swojej i RPP”.
Tak, zdecydowanie. Często słyszę, że inflacja ma zawsze mnóstwo przyczyn: wojna, ceny energii, wynagrodzenia, to, tamto, siamto. To nie są przyczyny, to są składowe inflacji. Zmiany cen to jest naturalny proces w gospodarce. Czasami coś drożeje, ale tanieje coś innego. Ale kiedy drożeje wszystko, to wtedy jest problem, z którym trzeba walczyć. I nie można wtedy powiedzieć np. „a nie, to przez paliwa”. A jeszcze gorzej, jeśli to się dzieje miesiąc w miesiąc, trwa i trwa, i nie widać końca. „To przez ceny energii”, „to przez ceny regulowane” – tak można wyjaśniać wszystko i do niczego nie dojść. I tak czasami próbuje prezes Glapiński tłumaczyć – że to nie jego wina, bo wojna, bo to albo tamto. Ale z drugiej strony wywieszał gigantyczne bannery na siedzibie Narodowego Banku Polskiego o tym, że NBP zaczął sprowadzać inflację w dół. Czyli kiedy inflacja spada, to on mówi „to dzięki nam”, a kiedy inflacja rośnie, to mówi „to oni”. Gospodarka tak nie działa, że czasami się słucha polityki pieniężnej, a czasami nie. Jeśli inflacja wzrosła do 18 proc. dwa lata temu i jeśli teraz jest kolejne odbicie, to trzeba się zastanowić, dlaczego raz ta polityka pieniężna działała, a raz nie? Widocznie dlatego, że nie była prowadzona konsekwentnie i mądrze. I to jest moja teza.
Joanna Tyrowicz z RPP wyliczała ostatnio, że od 2019 r. inflacja w Polsce łącznie wyniosła blisko 50 proc., przekraczając to, co wynikało z celu NBP, o około 36 punktów procentowych. Porównywała to z analogicznym przekroczeniem celu inflacyjnego w krajach naszego regionu o 20 pkt proc. czy 10 pkt proc. w USA czy strefie euro. I skonstatowała: „Rada Polityki Pieniężnej dopuściła w sekwencji błędów do inflacji wyższej niż w innych krajach, choć nie doświadczyliśmy większego niż inni szoku”. A pańskim zdaniem: na czym konkretnie ta wina RPP czy ewentualnie personalnie prezesa Glapińskiego polega?
Tu dochodzimy do zjawiska oczekiwań inflacyjnych – nieintuicyjnego, nieliniowego, dynamicznego w czasie. Są dwa sposoby obniżenia inflacji. Jeden to taki, jak to zrobiła RPP, czyli podnieść stopy bardzo ostro i po prostu uderzyć w portfele, w myśl zasady, że jak będziemy mieli wyższe raty, to mniej wydamy na inne rzeczy, więc spadnie popyt, więc spadnie inflacja. Ale jest i drugi sposób – to jest przekonać ludzi do tego, żeby odłożyli zakupy na przyszłość. I on jest lepszy, bo odbywa się bez uderzenia w portfele. W takim scenariuszu prezes banku centralnego obiecuje, że ceny przestaną rosnąć albo że będą rosły w wolniejszym tempie. To jest kwestia zaufania. Jeśli przedsiębiorcy zaufają, że nie będą im w przyszłości rosły koszty, to dziś nie będą podnosić cen. A konsumenci muszą zaufać: że mogą spokojnie rozplanować konsumpcję na najbliższy rok czy dwa lata, a nie przyspieszać zakupu samochodu w obawie, że za rok on będzie droższy o 30 proc.
I RPP sobie z tym nie poradziła?
Jest coś takiego jak „credible threat”, czyli „wiarygodna groźba”. Prezes musi umieć postraszyć i powiedzieć: „jeśli to, co zapowiedziałem, się nie wydarzy, to wtedy uderzę w portfele i nie będę się bał niczego, włącznie z tym, że doprowadzę gospodarkę do kryzysu, jeśli będzie trzeba”. To zrobił w USA Fed i Jerome Powell. Powiedział, że jeśli trzeba będzie, to doprowadzi amerykańską gospodarkę do kryzysu. Wszyscy się łapali za głowy. A dokładnie o to chodziło: o ustawienie oczekiwań. I Powell nie wywołał tego kryzysu. Nie musiał właśnie dlatego, że zadziałał mechanizm oczekiwań. Prezes Glapiński robił dokładnie odwrotnie. On był zawsze bardzo łagodny w słowach, mówił „nie bójcie się”, „inflacji nie ma i nie będzie” albo „może i jest, ale gdzie indziej jest wyższa”, albo „inflacja niedługo spadnie”, albo „my nic nie możemy”. Dla mnie dawał jasne sygnały, że on z tą inflacją jakoś szczególnie walczyć nie będzie, że on się bardziej boi wysokich stóp procentowych niż wysokiej inflacji. No i gospodarka odpowiedziała: jeśli mamy takiego prezesa, który nie będzie z tą inflacją walczył, to nie mamy „wiarygodnej groźby” zbicia inflacji, nie ma żadnej kotwicy. A kiedy inflacja zaczęła rosnąć, to RPP zaczęła od razu uderzać stopami procentowymi, bez żadnej wizji. Myśmy w ogóle nie wiedzieli, co się dzieje. To była też taka idea: żeby zaskakiwać rynki.
We wrześniu 2021 r. prezes Glapiński mówił, że podwyżki stóp to byłby „szkolny błąd” i że „nie wyobraża sobie, żeby ktoś, kto np. skończył SGH, mówił takie głupstwa”. Za miesiąc zaczął się cykl podwyżek.
Prezes Glapiński cieszył się z tego, że rynki były zaskoczone decyzją Rady Polityki Pieniężnej. I tych decyzji zaskakujących było mnóstwo. Na początku zaskakujące było to, że RPP nie podnosi stóp procentowych i Glapiński dawał sygnały, że podwyżek nie będzie. Potem w październiku 2021 r. nagle RPP zaczęła je podnosić. Po roku przestała podnosić, nie wiadomo dlaczego. Potem nagle przed wyborami w 2023 r. zaczęła obniżać, a potem przestała. Więc to jest wszystko działanie na zasadzie zaprzeczenia podręcznikom. W mojej ocenie te błędy podkopały wiarygodność NBP. To sprawiło, że inflacja była i wciąż jest taka wysoka i że tak bardzo sumarycznie wzrosły ceny. Inflacja niemal wszędzie na świecie sięgnęła niższych szczytów i szybciej zaczęła spadać, a udało się to zrobić niższymi stopami. My mamy obecnie wyższe stopy i wyższą inflację. No więc wyraźnie coś nie gra w polityce monetarnej. Moim zdaniem to problem z oczekiwaniami inflacyjnymi – że one nie są dobrze zakotwiczone.