Tak można podsumować dyskusję, którą wywołał opublikowany kilka dni temu raport Ministerstwa Finansów, zawierający m.in. dane dotyczące rozkładu dochodów podatników płacących PIT.

Wynika z nich m.in., że w 2016 r. 10 proc. najlepiej zarabiających odpowiadało za blisko 41 proc. ogółu dochodów obciążonych PIT. W świetle ankietowych badań EU-SILC ten udział wynosił około 23 proc. Choć tych liczb nie da się ze sobą bezpośrednio porównać, bo dotyczą inaczej zdefiniowanych dochodów, różnica między nimi i tak wywołała sporo emocji. W dyskusjach w mediach społecznościowych pojawiły się nawet głosy, że rozpiętości dochodowe w Polsce mają iście afrykańską skalę.

Z danych MF można jednak wyciągnąć także inne wnioski. W 2016 r. wystarczył dochód na poziomie 69,3 tys. zł brutto rocznie (5,8 tys. zł miesięcznie), aby znaleźć się wśród 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków. Aby należeć do 5 proc. osób o najwyższych dochodach, wystarczyło zarabiać 96,9 tys. zł rocznie (8,1 tys. zł miesięcznie). Biorąc pod uwagę przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw, które wtedy wynosiło 4,3 tys. zł brutto miesięcznie, dochody najlepiej opłacanych trudno uznać za niebotyczne. Za znaczące zróżnicowanie dochodów odpowiadają w Polsce głównie prowadzący działalność gospodarczą (i płacących liniowy PIT). W tej grupie średni dochód roczny to 231 tys. zł, ale też rozpiętości są wyjątkowo duże: 10 proc. podatników o najwyższych dochodach odpowiada za 60 proc. ogółu dochodów tej grupy. – To jest naturalne, że przedsiębiorcy mają mocno zróżnicowane dochody. Zdarzają się straty, ryzyko jest większe – uważa dr hab. Marek Kośny, profesor na UE we Wrocławiu.

GG Parkiet

– W kraju konwergującym jest naturalne, że pojawia się mała grupa, której udaje się (dzięki know-how, szczęściu, zapobiegliwości itp.) jako pierwszej osiągnąć dochody zbliżone do średnich w państwach rozwiniętych – ocenił na Twitterze dr Maciej Bukowski, prezes ośrodka badawczego WISE. – Z narzekaniami na wielkie nierówności należy poczekać, aż stopa wzrostu spadnie do zachodniej i konwergencja ustanie – dodał. Innego zdania jest dr Paweł Bukowski, badacz nierówności z LSE. – Na wzrost nierówności największy wpływ mają instytucje, polityka, globalizacja i postęp technologiczny. Wiadomo, że przejście z komunizmu do kapitalizmu powoduje wzrost nierówności, ale to, jak duży, zależy od uwarunkowań i in-stytucji. Dlatego nie uważam, że wzrost nierówności w Polsce jest czymś nor-malnym – powiedział „Parkietowi". GS