Akcja deregulacja

Zabierając się za deregulację, musimy mieć na względzie, jak bardzo skomplikowany jest to proces, przynoszący często skutki odmienne od oczekiwanych. Tym bardziej że nie chodzi przecież o to, jakich regulacji ma nie być, tylko jakie mają być. I jak w powstawanie tych regulacji powinni być zaangażowani ich adresaci. A także jak te regulacje mają być stosowane oraz kto i jaką nad tym sprawuje kontrolę.

Publikacja: 20.02.2025 06:00

dr Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

dr Mirosław Kachniewski, prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Foto: materiały prasowe

Warto pamiętać, że obecne przeregulowanie polskiego rynku kapitałowego jest skutkiem deregulacji amerykańskiego rynku finansowego. Zezwolenie na połączenie bankowości komercyjnej i inwestycyjnej w USA doprowadziło do olbrzymiej koncentracji ryzyka, której skutkiem był kryzys subprime, a potem „histeria regulacyjna” w UE, której z kolei owocem była m.in. regulacja MAR nakładająca olbrzymie wymogi na emitentów w Polsce (w tym na malutkie spółki notowane poza rynkiem regulowanym).

Sama deregulacja jest procesem mało efektywnym, gdyż nie ogranicza największych kosztów (powstają one w momencie wdrażania nowych rozwiązań regulacyjnych i późniejsze usunięcie regulacji tych kosztów nie zwróci), a urzędnicy są z reguły niechętni usuwaniu regulacji, więc proces ten jest trudny i długotrwały. Ponadto, usunięcie jakiegoś obiektywnie bezsensownego wymogu może spowodować rzeczywiste problemy, jeśli uczestnicy rynku przyzwyczaili się do jego istnienia.

Ten regulacyjny mechanizm zapadkowy powoduje, że najlepszym sposobem deregulacji jest unikanie konieczności deregulacji, tj. takie stanowienie prawa, aby usuwanie nadmiarowych wymogów nie było konieczne. Dlatego formułując postulaty SEG-u (dostępne na naszej stronie), skupiliśmy się przede wszystkim na procesie tworzenia regulacji (proporcjonalność, automatyczne usuwanie zanieczyszczeń regulacyjnych, konsultacje i system wsparcia) oraz sposobie ich egzekwowania (prewencja, dobre praktyki, procedura odwoławcza). Są to postulaty bardzo proste, ale z jakiegoś powodu ich realizacja nie była dotychczas możliwa.

Pierwszy z nich dotyczy stanowienia przepisów proporcjonalnych do wielkości polskiego rynku kapitałowego i działających na nim podmiotów. Regulacje unijne powstają z myślą o ich najważniejszych adresatach – dużych giełdach, wielkich ponadnarodowych spółkach oraz międzynarodowych instytucjach finansowych. Ale zamiast takiej interpretacji regulacji unijnych, aby mali uczestnicy naszego rynku obciążeni byli możliwie najmniej, najczęściej dzieje się odwrotnie – przy okazji implementacji dyrektyw dokleja się sporo krajowych zbędnych wymogów i należy ten proces powstrzymać.

Jest to tym bardziej istotne, że przepis raz uchwalony żyje swoim życiem, nie mamy mechanizmu eliminacji szkodliwych regulacji. Dlatego powinna być wprowadzona zasada, że jeśli w jakimś obszarze powstają wymogi ostrzejsze od unijnych (niekiedy może to mieć uzasadnienie), ich uchwalenie powinno mieć charakter czasowy – funkcjonowanie powinno być poddane analizie ex post i (jeśli nie wykazałaby ona pozytywnego wpływu) takie przepisy powinny być usuwane z obiegu prawnego.

Kolejny temat to rzeczywisty proces konsultacji. Obecnie jest tak, że po uchwaleniu dyrektywy zajmujemy się głównie intensywnym czekaniem na upływ terminu przewidzianego na implementację, a następnie pod presją czasu uchwalony zostaje twór prawny, który niekoniecznie satysfakcjonuje którąkolwiek ze stron. Powinno być tak, że najpóźniej w momencie uchwalenia dyrektywy powstaje harmonogram prac wdrożeniowych. Najczęściej mamy na to dwa lata – to naprawdę mnóstwo czasu na spotkania z interesariuszami, opracowanie projektu, zebranie uwag, ich przedyskutowanie z zainteresowanymi i wypracowanie kompromisowego rozwiązania.

Ważne jest też, aby regulacje powstawały naprawdę, czyli żeby rzeczywiście realizowały swój cel. Tymczasem odnoszę wrażenie, że celem regulacji jest uchwalenie regulacji, a nie osiągnięcie wpływu, jaki był przesłanką powstania danych przepisów. Powinno być tak, aby w procesie konsultacji zidentyfikowane zostały potrzeby w zakresie wsparcia adresatów regulacji, bo dzięki temu będą one lepiej stosowane. Niekiedy byłby to centralny system IT (jeden system zamiast tysięcy rozwiązań w poszczególnych spółkach to nie tylko oszczędności wynikające z korzyści skali, ale też lepsze skutki funkcjonowania regulacji, gdyż dane byłyby spójne i kompletne), niekiedy system Q&A wyjaśniający wątpliwości co do rozumienia regulacji, niekiedy punkt konsultacyjny umożliwiający zasięgnięcie informacji.

No i wreszcie kwestie egzekwowania regulacji – istotą powinny być działania wspierająco-prewencyjne, a nie sankcyjne. Powinien powstać Kodeks Dobrych Praktyk Nadzoru, z którego powinno jednoznacznie wynikać, że chodzi o bezpieczeństwo rynku, a nadzorca chce wspomóc uczestników rynku w zapewnieniu tego bezpieczeństwa. Jeśli chcemy, żeby w jakimś miejscu kierowcy zwolnili, to lepiej jest postawić znak ostrzegający przed fotoradarem, niż kryć się z tym fotoradarem po krzakach, aby złapać jak najwięcej kierowców przekraczających prędkość. Polityka nadzorcza powinna być ustalana i komunikowana z wyprzedzeniem. A decyzje nadzorcy powinny być poddane merytorycznej kontroli.

Brzmi utopijnie? Według mnie – nie. Ja uważam, że postulaty te są oczywistą oczywistością, i mam dużą nadzieję, że wreszcie doczekają się realizacji. W przeciwnym wypadku grozi nam dalszy odpływ z rynku spółek (zniechęconych nadmiernymi wymogami utrudniającymi prowadzenie biznesu) i inwestorów (zniechęconych zyskami nieproporcjonalnie niskimi do ponoszonego ryzyka).

Felietony
Ryzyka inwestycji w podmioty sektora MedTech
Felietony
Wzrost w niepewnych czasach
Felietony
Odpowiedź na amerykańskie limity?
Felietony
Distressed M&A – polski rynek przejęć firm znajdujących się w trudnej sytuacji
Felietony
Gra w klasy, gra w warcaby
Felietony
Jak uwolnić firmy od polityki?