Warto jednak zauważyć, że uchwalenie kolejnych wakacji może spowodować tylko jedno – jako że świadczenie to będzie już chyba można traktować jako stały przywilej (podobnie jak np. 13./14. emerytury, 800+), banki od tego momentu mogą być zmuszone uwzględniać to w marży kredytowej (jak każde inne ryzyko). Dla osób z grupy ryzyka, czyli tych, którzy z wysokim prawdopodobieństwem będą długoterminowo korzystali z przywileju niepłacenia czterech rat kredytowych w ciągu roku, może więc wzrosnąć wyjściowe oprocentowanie kredytu hipotecznego.
Obecne stawki dla kredytów na mieszkanie mieszczą się w przedziale 7–8 proc., wakacje kredytowe obniżają jednak efektywne oprocentowanie kredytu o prawie 2 proc. (przez jedną czwartą roku klient nie płaci za korzystanie z pożyczki). Aby osiągnąć zakładany poziom rentowności kredytu (jako alternatywy dla kupna przez bank obligacji skarbu państwa), dla osób z grupy podwyższonego ryzyka „wakacyjnego” hipoteki mogą okazać się wyżej oprocentowane, tak aby zrekompensować ten ubytek. Zakładam tu ciągłość programu wakacji – skoro obecna, chyba historycznie rekordowo dobra, kondycja konsumenta nie usprawiedliwia ich wprowadzania, to trudno oczekiwać, że politycy z nich zrezygnują w kolejnych latach, a tym bardziej, gdyby potrzeba ulżenia kredytobiorcom faktycznie była zasadna.
Inny scenariusz to wzrost marży dla wszystkich nowych klientów (biorąc pod uwagę odsetek uprawnionych do świadczenia będzie to pewnie bliżej 0,5 proc.), z których większa część sfinansuje koszt wakacji kredytowych dla pozostałych pożyczkobiorców. Zakładam tu optymistycznie, że straty ze starej części portfela nie wpłyną na ceny nowej akcji kredytowej, tylko zostaną zrekompensowane akcjonariuszom (w tym oszczędzającym na emerytury w TFI/PPK/IKZE czy IKE, którzy pośrednio posiadają akcje spółek sektora bankowego) w inny sposób. Innej alternatywy niestety nie ma – zwiększenie kosztów dla firmy prędzej czy później zostaje w większości przeniesione na klientów w postaci wzrostu cen produktów (wprowadzenie np. podatku bankowego zdaje się tylko potwierdzać tę regułę). Innym założeniem jest utrzymanie się stosunkowo wysokich stóp procentowych (im niższe stawki rynkowe, tym mniej osób skorzysta z wakacji), ale przy obecnym rynku pracy czy prowadzonej silnej polityce wspierania konsumenta, na trwały spadek inflacji do niskich poziomów, a zatem i stóp procentowych, nie ma co raczej na razie liczyć.
Na tym tle można w zasadzie pochwalić pomysły typu kredyt 0 proc./2 proc. – niewielu klientów tego produktu będzie kwalifikowało się w przyszłości do przywileju skorzystania z wakacji kredytowych, a ryzyko takiego portfela dla banku pozostanie dość niskie (czy to z racji wysokości raty vs dochody czy silnej aprecjacji cen mieszkań wywołanych tymi programami, będących zabezpieczeniem pożyczek. Nie wiem, czy wakacjami objęty zostanie też BGK finansujący część kosztów pożyczki >2 proc. płaconą przez klienta.
Pytanie brzmi, czy właśnie o to, biorąc pod uwagę powyższe, chodzi. I czy jednoczesne utrwalenie wakacji kredytowych jest zbieżne z polityką wsparcia dla rozwoju rynku kapitałowego, gdzie banki stanowią dużą część kapitalizacji giełdy?