O bezczelnej pokorze wobec rzeczywistości

Byłem w ubiegłym tygodniu w Prisztinie, stolicy Kosowa. Miejsce niewywołujące natychmiastowych skojarzeń z czymkolwiek. Jeśli już, to z peryferiami, konfliktami etnicznymi, napięciem politycznym między Kosowem a Serbią, niepokojącym – jak wszystko na Bałkanach – mitem Wielkiej Albanii. Ach, jeszcze z Ritą Orą, urodzoną w Prisztinie, i Duą Lipą, której rodzice stamtąd pochodzą. Czyli jednak.

Publikacja: 05.11.2023 21:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Miejsca wyobrażone jako szare i pozbawione osobowości mogą czasami fenomenalnie zaskoczyć. Tak właśnie zrobiła ze mną Prisztina. W tym doświadczeniu ogniskuje się wiele niuansów podróżowania, o których pisałem w książce. Takich jak poszukiwanie kontraświatów i zderzanie się wyobrażonej rzeczywistości z tym, jaka ona jest „naprawdę”.

Prisztina jest osobliwością. Z jednej strony w nocy przypomina Las Vegas, co w przypadku kraju z PKB na głowę na poziomie zaledwie kilku tysięcy dolarów musi budzić zdegustowanie. Z drugiej strony to wysoka kultura ludzi, widoczna w zachowaniach, w architekturze, w nazwach ulic, a także w wyglądzie charakternych kawiarni. I w fantazyjności przyrządzanej w nich kawy.

Rozwój i pozytywne warunki społeczne nie są darowane wybranym obszarom planety, lecz buzują tu i ówdzie, przekształcając świat z wczoraj w ten mocno odmienny od znanego do niedawna. A inne obszary tradycyjnego dobrobytu, a przede wszystkim miejsca legendarne, składniki imaginarium wielu z nas, ulegają degradacji.

Osobliwość zaczyna mi się wydawać kluczowym pojęciem dla zrozumienia natury świata, funkcjonowania gospodarki i mentalności człowieka.

Jedną z tych osobliwości jest to, że nigdy się nie dowiemy, czy dana decyzja była dobra czy zła. I nie chodzi mi o to, że możemy się różnić w ocenach, a jednomyślność prawie nigdy się nie zdarza. Mam na myśli proste, koniec końców, spostrzeżenie, że nigdy nie jesteśmy w stanie podejrzeć, choćby przez najmniejszą dziurkę od klucza, jak wyglądałby świat, gdyby decyzja była inna niż ta, którą podjęliśmy. Nie istnieje możliwość porównania. Życie ludzkie toczy się tylko raz. Nie mamy drugiego, trzeciego, a najlepiej jeszcze i czwartego życia, by sprawdzić, czy w danej sytuacji nie byłoby warto zachować się i n a c z e j.

W gruncie rzeczy to dlatego uderzają trafnością słowa Paula Schradera. Stwierdził on, że życie wbrew temu, co zwykle uważamy, nie składa się z problemów i rozwiązań. Życie składa się z dylematów i rozstrzygnięć. Rozstrzygamy dylemat, a to powoduje, że wyłaniają się nowe dylematy. I tak bez końca.

Niestety, w obliczu tego fenomenu łatwo o szkodliwą relatywizację. Bo jeśli nie wiadomo, czy inna decyzja nie byłaby lepsza, to dlaczego mielibyśmy krytykować decyzję faktycznie podjętą? Dlatego też do oceny decyzji biznesowych trzeba jednak przykładać miary mniej filozoficzne. A zatem dające się jakoś tam określić skutki społeczne, finansowe, strategiczne. Lądujemy zatem na terytorium intuicji, kwantyfikacji, przekonań i sądów, a w sensie bardziej narzędziowym – tam gdzie rządzi umiejętność argumentacji, charyzma i inne cechy osobowościowe, a także Excel.

Jednak przy najbardziej fundamentalnych decyzjach trudno patrzeć na nie z perspektywy wyłącznie czysto biznesowej.

W świecie, który najbardziej interesuje inwestorów – czytelników „Parkietu” – taką decyzją była na pewno ta o utworzeniu giełdy papierów wartościowych, jako flagowej instytucji polskiego kapitalizmu po roku 1989 r. Jednej giełdy, należy dodać, bo nawet i co do tego były różne głosy. Czy poprzedziły to drobiazgowe analizy? Nie. Czy jakieś organy publiczne dociekały, jak to ma wszystko działać? Nie. Czy w ogóle mieliśmy jakieś kluczowe doświadczenie specjalistyczne? Nie. A jednak coś musieliśmy zrobić dobrze. Wprawdzie historia rynku kapitałowego w Polsce bynajmniej nie jest historią nieustannego postępu (byłby to wypaczający tę historię i zachęcający do błędnych diagnoz mit), lecz z pewnością można powiedzieć, że giełda w Polsce się udała. Jak piękne solidne drzewo posadzone jako wątła sadzonka kilkadziesiąt lat wcześniej. Taka osobliwość.

Kiedy w roku 2006 obejmowałem szefowanie GPW, jednym z tematów stale obecnych w dyskusji na temat teraźniejszości i przyszłości rynku była prywatyzacja spółki prowadzącej giełdę. Temat był mocno eksploatowany publicznie. W moim ówczesnym przekonaniu pełnił rolę tematu zastępczego w dyskusji o barierach stojących przed polskim rynkiem giełdowym. Głoszona była naiwna teza, że usunięcie państwa z akcjonariatu GPW przyniesie samo z siebie korzyści dla rynku. Było to ogromne uproszczenie, teza typowo publicystyczna, za którą nie stały żadne argumenty racjonalne, żadna twarda logika biznesowa.

Wtedy tak właśnie myślałem. Dziś doceniam jeszcze bardziej niż wtedy to, że kryteria biznesowe na szczęście nie okazały się jedynymi wziętymi pod uwagę w burzliwym czasie poprzedzającym wysłanie giełdy na giełdę. Wydarzenie to ma wymiar ponadczasowy. Zarówno poprzez to, że właśnie taka decyzja została finalnie podjęta, jak i – w jeszcze większym stopniu – poprzez to, że nie została podjęta decyzja diametralnie inna. Rzecz jasna, również w tym przypadku zdaję sobie sprawę z tego, że w sensie filozofującym nigdy się nie dowiemy, czy było to działanie najlepsze z możliwych. A mimo to, a raczej dokładnie z tego powodu, dzień 9 listopada 2010 r., dzień debiutu GPW na giełdzie, jest dniem rozbłysku wielkiej osobliwości. Napiszę o tym więcej już za kilka dni. W najbliższy czwartek, 9 listopada.

Felietony
Banki - pośrednictwo, stabilność i wsparcie. Nieosiągalna triada?
Materiał Promocyjny
Pierwszy bank z 7,2% na koncie oszczędnościowym do 100 tys. złotych
Felietony
Poinwestujemy, to pożyjemy
Felietony
Emisyjny łańcuch wartości
Felietony
Kodeks rad nadzorczych
Felietony
KNF z lepszymi uprawnieniami od prokuratora
Felietony
Certyfikaty ESG i zrównoważonego rozwoju na rynku finansowym