Byłem wczoraj u rzeźnika. Zaskoczyło mnie, że zażądał wypełnienia ankiety MiFD (Markets in Food Directive) dotyczącej mięsa. A w niej pytania o cholesterol, poziom akceptowanego ryzyka zdarzenia wieńcowego, czy już kiedyś jadłem czerwone mięso itp. Nowe regulacje wprowadziły niestety konieczność ankietowania i to przez każdą sieć z osobna. Z ankiety znów pewnie i tak by wyszło, że ze steku nici – mogę go kupić na własną odpowiedzialność, ale tego się nie zaleca, kupiłem więc bez wypełniania (dla 98 proc. klientów i tak wychodzi, że stek nie jest dla nich odpowiedni). W końcu wysoki poziom cholesterolu i stek to nie jest dobre połączenie. To wiedza powszechna. I ankieta zbędna.
Rzeźnik dodał, że tym obowiązkiem mają być objęte kolejne dziedziny, np. zwykłe zakupy, bo te też mogą być toksyczne (chipsy, słodycze). On nie jest fanem tego typu pomysłu – klienci, gdy widzą formularz, zbyt często robią w tył zwrot i rezygnują z zakupów, choć produkty są całkiem dobre (o to już dba Ministerstwo Zdrowia, kontrolując non stop każdą wędliniarnię). Był rozgoryczony, że są firmy (często reklamowane przez znanych youtuberów), które sprzedają mięso, po którego spożyciu większość choruje, ale że z ankiety wychodzi, że oni lubią podejmować wysokie ryzyko, więc sprzedaż im takich produktów jest całkiem legalna. Rzeźnik sam mógłby mi wprawdzie doradzić, co kupić, ale niestety bez umowy i ankiety – ani rusz.
Nie zdziwiłem się pomysłowi rozszerzenia ankietowania. W ub.r. kupowałem motor i temat tego typu kwestionariuszy był mi znany (wiedza zdobyta w trakcie wizyt u pięciu dilerów, czyli pięć wypełnionych – bardzo do siebie podobnych, o co zadbało już Ministerstwo Transportu – ankiet. Z każdej wyszło, że przy moim doświadczeniu i poziomie ryzyka maksimum to motor o mocy 10 kW, ale oczywiście mogę kupić, jaki chcę – JESZCZE mogę, bo w planach jest powiązanie ankiety z możliwością zakupów.
Pomyślałem, że dobrze by było, gdyby na podobne grupy produktów można było tylko raz na jakiś czas wypełnić kwestionariusz (np. na profilu zaufanym czy BIK-owskim) i byłby on dostępny i akceptowany przez wszystkie podmioty je sprzedające. Ale szybko zapomniałem o pomyśle – do steku musiałem jeszcze kupić wino. Niestety, czasy, kiedy mogłem liczyć na sugestię sprzedawcy w winiarni, który po krótkiej rozmowie był w stanie mi coś ciekawego polecić (często butelkę, której sam bym nigdy nie wybrał), dawno minęły. Teraz rządzi ankieta, a sprzedawca może mi tylko powiedzieć „mamy na składzie 300 butelek, ale bez umowy na doradzanie nic panu nie mogę zarekomendować”. Władze ewidentnie przestały się przejmować tylko ryzykiem instrumentów finansowych (domena początku wieku), a zajęły się zdrowiem.
Zdaje się, że mamy obecnie do czynienia z wyraźnym trendem. Już w 2028 r. zauważono, że należy zwiększyć ochronę kierowców. Po wprowadzeniu obowiązkowych ankiet przy zakupie auta, dziś prawie wszyscy kierujemy niewielkimi autami o mocy 40 KM i prędkości maksymalnej 40 km/h (zasada „nie jeździłeś autem o zacięciu sportowym – nie możemy ci go sprzedać”, a pytanie „czy jesteś świadomy, że kierując tym pojazdem, możesz przedwcześnie zakończyć życie”, zmroziło większość klientów). Wszystkie skrzyżowania i drogi są obecnie pod ścisłą kontrolą Krajowego Biura Drogowego, a każdy większy wypadek kończy się dochodzeniem i wprowadzeniem nowych europejskich regulacji odnośnie do bezpieczeństwa, do których w ciągu 12 miesięcy muszą się zastosować (i odpowiednio przebudować infrastrukturę) wszyscy lokalni zarządcy dróg. Koszty związane z regulacjami sprawiły, że większość dróg jest obecnie płatna (także te lokalne), a nowych nikt nie buduje, bo koszty i czas budowy sięgają już tych znanych wcześniej z inwestycji w elektrownie atomowe (do tego przyczyniły się także regulacje ESG, nakazujące ochronę roślin i zwierząt, czyli np. montowanie specjalnych przewiewów nad drogami, aby pyłki roślin mogły bez problemu przelatywać z jednej strony drogi na drugą, przejścia podziemne dla płazów pod jezdnią itp.), ale faktycznie – liczba wypadków spadła.