Nie zazdroszczę komisarzowi Unii Europejskiej ds. poszerzenia Guenterowi Verheugenowi. Nie doczeka się oklasków ani na wschodzie, ani na zachodzie. Sporo wysiłków kosztowało wmontowanie do unijnego budżetu 2000-2006 r. nowej pozycji: dopłaty do rolników z krajów kandydackich. Sklejenie tego budżetu było nie lada problemem, a cóż dopiero jego korekta w 2001 roku. Korekta, która obiecuje rolnikom z Polski 25-proc. poziom dopłat bezpośrednich po uzyskaniu członkostwa (w 2004 r.) oraz 10-letni okres dochodzenia do pełnej kwoty.
Kraje członkowskie dają jasno do zrozumienia, że Unia jest zbyt hojna dla Polski. Szczególnie ostro reagują te kraje, które mają najgorszy bilans wspólnej polityki rolnej (Wielka Brytania, Szwecja, Austria, Holandia) i są orędownikami zmiany tej polityki. Dla nich obietnica Komisji Europejskiej niesie niebezpieczeństwo zamrożenia CAP (wspólna polityka rolna), czyli odłożenia pożądanej reformy.
Słysząc to komisarz Verheugen traci nerwy, gdy równolegle słyszy solidarne oburzenie Warszawy, Budapesztu i Pragi, że owocem jego wysiłków jest perspektywa nierównej konkurencji i członkostwa drugiej kategorii. Pomoc strukturalna rzędu 13 mld euro w latach 2004-2006, jako "trudny" pieniądz (mamy doświadczenie programu SAPARD) mniej przemawia do wyobraźni niż dopłaty rolnicze i ma mniejszy wpływ na wyniki referendum w 2003 roku. Obawiam się, że krótkookresowe rachunki pieniężne coraz bardziej przesłaniają historyczny wymiar naszej akcesji do Unii Europejskiej, ale taka jest prawda obecnej, prozaicznej fazy negocjacji.
O ile ów przykry rozdźwięk pomiędzy Brukselą a Warszawą ma coś w sobie z dziejowego dramatu, którego źródła sięgają Jałty, to problemy rządu Leszka Millera są w dużej mierze zawinione przez styl bycia SLD w opozycji. Rząd w końcu odkrył przedsiębiorczość i liberalizację jako przesłanki ożywienia gospodarki oraz tworzenia miejsc pracy. Ale socjalna i "janosikowa" retoryka wyborcza, kontynuowana, niestety, po utworzeniu rządu, nie ułatwi reklamy nowego programu.
Ekipa Millera będzie się musiała zmierzyć nie tylko z oporem materii, ale także ze społecznymi skutkami własnej lewicowej propagandy, tworzącej klimat nieprzychylny liberalnym rozwiązaniom.