Ale trzeba też wyraźnie powiedzieć, że założenia są dość mglisto zarysowane.
Na przykład przy ustalaniu reguł wydatkowych w budżecie państwa mówi się o doraźnej „zasadzie jednego procenta”. Maksymalny poziom wzrostu wydatków miałby wynieść 1 procent w ujęciu realnym (po uwzględnieniu inflacji). Ta reguła jest dosyć jasna. Jednak reguła docelowa już taka nie jest. Mówi, że wydatki zależałyby od średniego wzrostu PKB i od celu inflacyjnego NBP. Inaczej mówiąc: im mniejszy wzrost PKB, tym większe wydatki.
Taką mam przynajmniej nadzieję, skoro mówi się o prowadzeniu polityki antycyklicznej. Bardzo dobrze, ale wzór definiujący tę regułę bazuje chyba na tym, że matematyki od dawna nie ma na maturze. Wygląda tak: Wrf = f (PKB*,? NBP), gdzie: PKB* – średnia dynamika wzrostu gospodarczego w okresie referencyjnym,? NBP – cel inflacyjny.
Co z tego można zrozumieć? Nic oprócz tego, że wydatki będą funkcją dynamiki wzrostu i celu inflacyjnego. Nie wiadomo jednak, jaką funkcją, bo równanie tego w najmniejszym stopniu nie określa. Jest to ogólny wzór – definicja funkcji.
Skoro tak, to jakim cudem, nie znając formuły, dało się obliczyć, że „osiągnięte zostaną bezpośrednie oszczędności w wydatkach publicznych – około 11,58 mld zł łącznie do roku 2012, o 22,72 mld w 2020 r. i docelowo 19,2 mld zł w jednym tylko roku 2060”.