Początek niezły, ale cel niejasny

Na początku marca, przy okazji posiedzenia powołanej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Narodowej Rady Rozwoju, Ministerstwo Finansów przedstawiło założenia reformy finansów publicznych. Zdecydowanie trzeba pochwalić to, że ministerstwo chce reformować finanse i rozpoczyna na ten temat dyskusję.

Publikacja: 15.03.2010 00:01

Ale trzeba też wyraźnie powiedzieć, że założenia są dość mglisto zarysowane.

Na przykład przy ustalaniu reguł wydatkowych w budżecie państwa mówi się o doraźnej „zasadzie jednego procenta”. Maksymalny poziom wzrostu wydatków miałby wynieść 1 procent w ujęciu realnym (po uwzględnieniu inflacji). Ta reguła jest dosyć jasna. Jednak reguła docelowa już taka nie jest. Mówi, że wydatki zależałyby od średniego wzrostu PKB i od celu inflacyjnego NBP. Inaczej mówiąc: im mniejszy wzrost PKB, tym większe wydatki.

Taką mam przynajmniej nadzieję, skoro mówi się o prowadzeniu polityki antycyklicznej. Bardzo dobrze, ale wzór definiujący tę regułę bazuje chyba na tym, że matematyki od dawna nie ma na maturze. Wygląda tak: Wrf = f (PKB*,? NBP), gdzie: PKB* – średnia dynamika wzrostu gospodarczego w okresie referencyjnym,? NBP – cel inflacyjny.

Co z tego można zrozumieć? Nic oprócz tego, że wydatki będą funkcją dynamiki wzrostu i celu inflacyjnego. Nie wiadomo jednak, jaką funkcją, bo równanie tego w najmniejszym stopniu nie określa. Jest to ogólny wzór – definicja funkcji.

Skoro tak, to jakim cudem, nie znając formuły, dało się obliczyć, że „osiągnięte zostaną bezpośrednie oszczędności w wydatkach publicznych – około 11,58 mld zł łącznie do roku 2012, o 22,72 mld w 2020 r. i docelowo 19,2 mld zł w jednym tylko roku 2060”.

Szczególnie wątpliwa jest wiarogodność prognozy na 2060 rok… Naprawdę przydałoby się w założeniach dokładniej określić zasady. Interesujące jest „uspójnienie wymiaru rent z wymiarem emerytur” i „odsztywnienie wydatków”.

Pomijam dosyć kuriozalny język – naprawdę jednak nie wiadomo, co ma się stać z rentami i jakie sztywne wydatki mają się zamienić na elastyczne. Konkrety pojawiają się jedynie wtedy, gdy ministerstwo mówi o ludziach w mundurach. Tyle tylko, że trudno będzie (bardzo trudno) wprowadzić zalecane zmiany.

Oczywiście, „włączenie funkcjonariuszy i żołnierzy do powszechnego systemu emerytalnego oraz ujednolicenie przepisów regulujących ubezpieczenie społeczne” jest bardzo sensownym posunięciem, ale z pewnością wiele osób zatrudnia się w wojsku czy w policji, licząc na wczesną emeryturę. Jak rząd ma zamiar dać sobie radę ze spadkiem liczby kandydatów? Pewnie przez wzrost płacy, a to przecież znacznie zmniejszy korzyści dla budżetu.

Tego samego obszaru wydatków dotyczy postulat „dostosowania wydatków na wojsko do możliwości finansowych państwa w okresie pokryzysowym”. Jak rozumiem chodzi o to, żeby zrezygnować ze sztywnego określania minimum wydatków. Obecnie na drodze ustawowej musimy wydawać każdego roku co najmniej 1,95 proc. PKB.

Nie uważam tych wydatków za niezbędne, ale jesteśmy przecież w NATO, gdzie zobowiązaliśmy się do finansowania wojska tak, żeby szybko zbliżyć się do poziomu profesjonalizacji „starych” członków NATO. Nie wiem, czy z tego powodu nie pojawią się jakieś problemy.

Z uporem też jednak (niektórzy powiedzą, że z uporem godnym lepszej sprawy) przypomnę, że bilans to nie tylko wydatki. To również przychody. W obu przypadkach to społeczeństwo płaci za reformy, ale płaci po to, żeby kolejne pokolenia nie płaciły więcej. Niedawno wicepremier Waldemar Pawlak opowiedział niezły dowcip: rząd już wie, jak zmniejszyć deficyt budżetowy – za pomocą pieniędzy, które są w naszych kieszeniach. To prawda, ale wszystko zależy od tego, z czyich kieszeni się je wyjmuje.

Proponowane w pierwszym rzucie reformy wyjmą je przede wszystkim z kieszeni tych mniej zarabiających. Mam nadzieję, że w drugiej części pojawi się coś interesującego na temat ograniczenia szarej strefy. Potrzebne jest też zmniejszenie procederu samozatrudnienia. Korzystają z tego bardzo często zarabiający krocie menedżerowie, a w większości przypadków chodzi po prostu o uniknięcie płacenia ZUS i składki zdrowotnej we właściwej wielkości.

A potem dziwimy się, że do ZUS i OFE nie wpływa odpowiednia ilość środków, a ochrona zdrowia kuleje. Obawiam się jednak, że takich decyzji nie będzie dopóki zwiększanie się długu nie doprowadzi nas w okolice greckiej tragedii.

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?