Maklerzy, doradcy, analitycy i inni pracownicy pok-ów czy banków przekonają się na własnej skórze,
co w praktyce oznacza złowieszcze słowo ?redukcja zatrudnienia?, o której dotychczas mogli pisać w swoich raportach i analizach.
Towarzyskie pogaduszki, żarty, poklepywanie się po plecach... Kiedy ludzie pracujący na rynku kapitałowym spotykają się na branżowych imprezach, postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że atmosfera jest wspaniała, a perspektywy jeszcze lepsze. Żarty żartami, a tak naprawdę nasz rynek kapitałowy, za przyczyną bierności decydentów, brnie coraz śmielej w czas Wielkiej Smuty.
Statystyki są przerażające ? przyznają ludzie z branży. Liczba faktycznie aktywnych rachunków w biurach maklerskich jest żenująco niska. Gdyby brutalnie zweryfikować liczby, którymi chwalą się poszczególne biura, mogłoby się okazać, że z mitycznego ?miliona z hakiem? zostałoby znacznie mniej. Zainteresowanie giełdą jest wciąż symboliczne w porównaniu z popytem na usługi bankowe czy ubezpieczeniowe. Fundusze inwestycyjne nadal nie są traktowane jako jakakolwiek alternatywa lokowania pieniędzy dla ciułaczy i drobnych inwestorów.
Brak tłumów klientów i tzw. globalizacja nie są wcale śmieszne, o czym przekonają się już wkrótce na własnej skórze pracownicy kilku biur maklerskich i banków. Zaczynają się właśnie zwolnienia. ?Pijarowcy? z objętych takimi akcjami instytucji zrobią wszystko, by zamiast określenia ?masowe zwolnienia?, media użyły terminu ?restrukturyzacja?, a w ostateczności ? ?redukcje? czy ?ograniczanie kosztów?. Zresztą, co za różnica. Skutek będzie taki sam.