Na wszystkich chyba rynkach można spotkać giełdowych guru, czyli twórców prognoz, którzy zdobyli sławę przepowiadając istotne zwroty na rynku. U nas jest z tym nieco gorzej i chyba nie tylko dlatego, że aby zasłużyć na miano guru, potrzeba wielu lat pracy.
Zostać guru warszawskiej giełdy jest zdecydowanie trudniej niż gdzie indziej. Kandydaci są ostro ?weryfikowani? nie tylko przez publiczność, ale przede wszystkim przez konkurentów. Powinno to sprzyjać wysokiej jakości głoszonych prognoz. Jednak w tej kwestii u nas także obowiązują ?standardy światowe?.
Właściwie mówiąc o guru na naszym rynku, trudno byłoby wymienić choć jedno nazwisko, które nie budziłoby sprzeciwu i ostrej krytyki. Inna rzecz to fakt, że fale zachwytu i lekceważenia zależne są od pozycji, jakie zajmują na rynku wyrażający te opinie. A więc nie ma guru, bo nie może on istnieć bez powszechnego (lub prawie powszechnego) uwielbienia i przekonania o jego nieomylności. Można mówić co najwyżej o kilku pretendentach do tego miana.
Bardzo dobrym medium, w którym i dzięki któremu pojawiają się kandydaci na guru, jest internet, czyli wszelkiego rodzaju portale finansowe i listy dyskusyjne poświęcone giełdzie. Guru rodzi się długo, lecz jego żywot jest często bardzo krótki, bowiem konkurenci i zawiedzeni inwestorzy korzystają z każdej okazji i ?gotowi są dobić go na widok pierwszej krwi?.
W kontekście tego, co pisze o guru Martin Pring w ?Psychologii inwestowania?, powinniśmy się z tego cieszyć. Niestety, do pełni szczęścia potrzebne byłoby wyeliminowanie nawet kandydatów na guru oraz ?zwykłych? analityków i komentatorów. Problem z prognozami, radami, rekomendacjami i innymi przepowiedniami jest bowiem dość poważny.