Europejscy emitenci domagali się większej przejrzystości w dostępie do informacji o ich akcjonariuszach. Argumentowali, że z jednej strony pomoże to w nawiązaniu i poprawie bezpośredniej komunikacji z nimi, a z drugiej – umożliwi drobnym inwestorom np. zdalny udział w walnych zgromadzeniach czy programach lojalnościowych.
Na poziomie Unii Europejskiej załatwiono to poprzez nowelizację dyrektywy 2007/36/WE, a u nas poprzez nowelizację ustawy o ofercie publicznej. Ponieważ jesteśmy prymusami w dostosowywaniu prawa obowiązującego na rynku kapitałowym, nawet ponad to, czego od nas oczekuje Unia, to nowe przepisy wchodzące we wrześniu tego roku dotyczą identyfikacji każdego, kto posiada chociażby jedną akcję (w UE identyfikacji nie podlegają właściciele poniżej 0,5 proc. głosów na WZ).
Co możesz zrobić, jeśli nie chcesz, by wiedza o imieniu i nazwisku, PESEL, miejscu zamieszkania i liczbie posiadanych akcji trafiła w ręce władz spółki? Nic oprócz tego, że akcje możesz sprzedać i trzymać się od giełdy z daleka.
Rozumiem argumentacje emitentów i nadzorcy organizującego obrót, ale czy nie wylewa się dziecka z kąpielą? Przecież jedną z podstawowych zasad obracania papierami na giełdzie na rynku publicznym jest anonimowość (a może była). Nie po to wyznaczano w przeszłości 5-proc. próg głosów na WZ, po którego przekroczeniu należało się ujawnić, by teraz w każdej chwili emitent mógł ujawnić nawet posiadacza jednej akcji. To znaczy nie ujawnić publicznie, ale ujawnić dla siebie, a co z tą ujawnioną wiedzą będzie mógł zrobić i kto będzie miał do niej dostęp, jeszcze nie wiadomo.
Posiadanie dokładnej bazy o swoich akcjonariuszach może bowiem doprowadzić do ciekawych wniosków. Może się np. okazać, że 4,99 proc. akcji ma nasz konkurent, który docelowo może zechcieć przejąć naszą spółkę. Czy nie jest to informacja cenotwórcza, która powinna być opublikowana? Ponieważ identyfikacja będzie dotyczyć zarówno osób fizycznych, jak i prawnych, mając dobre narzędzia analityczne, będziemy w stanie np. zidentyfikować dziennikarzy posiadających nasze akcje, sępie fundusze grające na spadki czy sąsiadów z ulicy, na której mieszka prezes naszej spółki. Dzięki takim informacjom można by też dokładnie określić, kto i ile stracił np. na akcjach GetBacku, a śmiem wątpić, by akcjonariusze chcieli się tą wiedzą dzielić ze światem.