Na początku spójrzmy na dylematy, z jakimi muszą się mierzyć inwestorzy na amerykańskim parkiecie. Już po raz trzeci w ciągu ostatniego kwartału indeks S&P500 stara się pokonać 200-sesyjną średnią, którą z takim hukiem przebił podczas sierpniowego krachu. Biorąc pod uwagę naukę płynącą z korekty z pierwszej połowy 2010 roku, możemy uznać, że wyraźne wybicie się ponad tę średnią może być sygnałem do rozpoczęcia nowej fali zwyżek i w konsekwencji do pokonania niedawnych szczytów.
Zresztą w przypadku przemysłowego indeksu Dow Jonesa, który znalazł się w ścisłej czołówce najlepszych indeksów ubiegłego roku (wzrost o 5,5 proc.), rynek zdaje się podążać analogiczną ścieżką do tej, którą obserwowaliśmy w połowie 2010 roku. Nie dość, że wartość indeksu przekroczyła wyraźnie długoterminową średnią, to znalazł się on zaledwie o krok od szczytu z wiosny ubiegłego roku. Dodatkowo, podobnie jak półtora roku wcześniej, zachowanie średniej Dow Jonesa zmierza do zanegowania negatywnej wymowy przecięcia się dwóch średnich, 50-sesyjnej z 200-sesyjną, których spotkanie nazywane jest nie bez przyczyny „krzyżem śmierci" (wykres 1).
Trudno jest także potraktować siłę średniej przemysłowej jako jednostkowy przypadek. Posługując się w dalszym ciągu klasycznymi średnimi Dow Jonesa, można stwierdzić, że zarówno indeks spółek transportowych, jak i sektora użyteczności publicznej potwierdzają dość pozytywny obraz amerykańskiego rynku akcji, na jaki wskazuje średnia przemysłowa.
Dopóki amerykański rynek akcji sam nie da czytelnego dowodu swojej słabości, zaczynając w I kwartale kolejną falę gwałtownej przeceny,?w dalszym ciągu będę traktował sierpniowo-wrześniową korektę jako rynkowy krach, a nie początek długoterminowej bessy. Nie oznacza to, że za chwilę indeksy w Stanach przebiją swoje szczyty z ubiegłego roku i rozpocznie się wzrost podobny do tego z drugiej połowy 2010 roku. Zgodnie ze scenariuszem krachu indeksy akcji w USA powinny przeżyć jeszcze wzloty i upadki, mozolnie prąc w górę, zanim w drugiej połowie tego roku zaatakują szczyty z wiosny 2011 roku.
Wiele będzie zależało od tego, w jaki sposób amerykańska gospodarka przejdzie przez etap spowolnienia wzrostu, którego apogeum przypadnie zapewne w pierwszej połowie bieżącego roku.