Do historycznego maksimum z 2011 roku ustalonego na poziomie 49,8 dolara jeszcze sporo brakuje. Warto przypomnieć, że mieliśmy wtedy do czynienia z gigantycznym skokiem popytu spekulacyjnego, co ściągnęło całą podaż z rynku. Nabywcy monet zmuszeni byli czekać aż sześć miesięcy na dostawę towaru. Była to ekstremalna sytuacja i nie potrwała długo. Jasno możemy stwierdzić, że mieliśmy wtedy do czynienia z bańką spekulacyjną.
Tegoroczne wzrosty są raczej umiarkowane
Dlatego jest szansa, aby były trwałe. Sam fakt, że cena srebra wzrosła w tym roku o 34 proc. przy wzroście ceny złota o 29 proc., utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to wczesna faza hossy. W momencie zaawansowanego trendu kruszców inwestorzy preferują srebro od złota, ponieważ jego cena jest znacznie niższa, rynek jest mniejszy i tym samym można znacznie więcej zarobić. W takim okresie srebro rośnie dwa lub nawet trzy razy więcej od złota. Jestem w stanie sobie wyobrazić srebro po 50 dolarów za uncję w ciągu kolejnych trzech lat, jeżeli do hossy podłączą się inwestorzy indywidualni. Obecne otoczenie makroekonomiczne sprzyja kruszcom. Warto zauważyć, że stopa zwrotu z inwestycji w akcje amerykańskie jest w tym roku niższa niż inwestycja w złoto czy srebro. Inwestorzy indywidualni z reguły kupują historyczne stopy zwrotu, więc być może zwrócą uwagę teraz na złoto i srebro.