Ludzka twarz finansjery, czyli zarządzający funduszami po godzinach

O zainteresowania, sposoby na spędzanie wolnego czasu, zaskakujące doświadczenia czy nietypowe wykształcenie zapytaliśmy osoby odpowiedzialne za pomnażanie naszych oszczędności

Publikacja: 12.01.2012 13:22

Ludzka twarz finansjery, czyli zarządzający funduszami po godzinach

Foto: ROL

Kamienna twarz, stalowe nerwy, czujne spojrzenie utkwione w terminal Bloomberga i obowiązkowo?nienagannie skrojony garnitur. Od takiego stereotypowego wizerunku finansisty nie odbiegają ludzie zarządzający naszymi pieniędzmi, pracownicy TFI. Czy aby na pewno? A może po prostu sami nie chcą od niego odbiegać?

Co sobie pomyślą klienci?

W rzeczywistości wśród zarządzających funduszami nie brakuje ani prawdziwych oryginałów, ani też zupełnie zwykłych ludzi. Ciężko ich jednak namówić do tego, żeby przedstawili się od nieco mniej oficjalnej strony. Dlaczego? – Przeczytają to ich koledzy z innych towarzystw i będą się z nich śmiać – wyjaśnia członek zarządu jednego z TFI. – A potem mnie ludzie będą palcami wytykać, bo zamiast zajmować się inwestowaniem, tracę czas na jakieś głupoty – mówi zarządzający funduszami, którego pasją są gry planszowe. – Klienci pomyślą, że słabe wyniki funduszu to na pewno wina mojego nieekonomicznego wykształcenia – tłumaczy inny.

Na szczęście nie wszyscy zarządzający uważają, że przyznanie się do nietypowego jak na ten zawód wykształcenia, zupełnie zwyczajnych zainteresowań i zabawnych doświadczeń zagraża ich profesjonalizmowi.

Są wśród nich m.in. dyrektor inwestycyjny, który trzykrotnie wylądował na drzewie, zarządzający funduszami z zamiłowania i wykształcenia konserwator zabytków czy szalony rowerzysta trader.

A kogo nie udało się namówić na rozmowę? Przede wszystkim miłośników różnego rodzaju gier, szczególnie fantastycznych, w których gracze wcielają się w baśniowe postacie. Nawet jeżeli osiągają w nich spore sukcesy – uczestnictwo w różnego rodzaju turniejach – boją się reakcji swoich klientów na wieść o tym, że osoba decydująca o losie ich oszczędności po godzinach wciela się w czarnoksiężnika. Z podobnego powodu niechętnie o swoim sposobie na stres opowiadają pochłaniacze literatury fantastycznej.

Z rozmów z zarządzającymi wyłania się pewien spójny obraz tego, jak spędzają wolny czas. Najbardziej popularnym sposobem na oderwanie się od codziennych obowiązków jest sport, przez niektórych uprawiany bardzo intensywnie.

Często, również wśród osób, które nie zgodziły się opowiedzieć o swoich zainteresowaniach, przewija się miłość do gór, wyrażana przez wędrówki, wspinaczkę czy sporty zimowe. Zarządzający lubią poświęcać czas zajęciom, które pochłaniają bez reszty – jak gra w brydża – i sprawiają, że człowiek zapomina o bożym świecie.

Pasje podobne do pracy

Można powiedzieć, że do tego właśnie służą zainteresowania i nie ma nic dziwnego w tym, iż pasja wciąga. Jeżeli jednak weźmie się pod uwagę specyfikę pracy zarządzającego, analityka czy tradera, można dojść do wniosku, że całkowite wyłączenie się od czasu do czasu jest bardzo potrzebne. Wszyscy przyznają, że na co dzień działają w bardzo stresującym otoczeniu, dlatego intensywne skupienie się na czymś innym niż praca pomaga zregenerować siły.

Jednocześnie zauważają, że pasje w zaskakujący sposób wymagają od nich takich samych cech osobowości jak praca, np. rywalizacja – czy to z?samym sobą czy z innymi, tak istotna w sporcie – przydaje się również w zarządzaniu aktywami. Podobnie jest z umiejętnościami, które rozwijają zainteresowania ludzi rynku kapitałowego – błyskawiczne reagowanie na zmieniające się warunki (niekiedy wręcz odruchowo, bez zastanowienia), myślenie wyprzedzające, przewidywanie tego, co się dopiero wydarzy, czy intensywna koncentracja na jednym problemie również przydają się w pomnażaniu pieniędzy inwestorów.

Ludzie z TFI z jednej strony szukają po godzinach podobnych wrażeń do tych, które dostarcza im rynek kapitałowy. Z drugiej jednak mają silną potrzebę oderwania się od obowiązków zawodowych. Jak im się udaje pogodzić te pozornie sprzeczne oczekiwania odnośnie do czasu wolnego? Zapraszamy do przeczytania o tych odważnych, którzy zgodzili się o tym opowiedzieć.

[email protected]

Michał Barabasz, trader ING IM

Nazwy dyscyplin, które uprawia, brzmią egzotycznie. – Downhill to odmiana ekstremalnego kolarstwa górskiego polegająca na zjeździe rowerem po stromych, naturalnych stokach. Ścieżki zjazdowe są bardzo wąskie, kamieniste, często wypełnione wystającymi korzeniami. Rowery do tego typu jazdy ważą blisko 20 kg i są zupełnie inne od standardowych, które można zobaczyć w sklepach. Najważniejsze są hamulce, bo pozwalają szybko się zatrzymać, nawet przy sporej prędkości, oraz zawieszenie, które umożliwia latanie nad kamieniami wielkości telewizora – opowiada z przejęciem Barabasz. Gdy warunki pogodowe uniemożliwiają rowerowe zjazdy, przesiada się na inny pojazd. – Snowscoot to już typowo zimowa zabawka. Połączenie hulajnogi, BMX i snowboardu. Jazda przypomina trochę jazdę na desce czy nartach – trzeba się solidnie napracować i cały czas pamiętać o braku hamulca – mówi. Jako trader w codziennej pracy musi szybko podejmować decyzje, swobodnie poruszać się w zmiennym i stresującym otoczeniu. Przyznaje, że sporty, które uprawia, uczą go zarządzania ryzykiem i emocjami. – Tak jak w tych dyscyplinach, tak i na rynku nie z każdej opresji wyjdziemy bez szwanku. Sztuką jest podnieść się i – mimo trudności – wstać i jechać dalej.

Bogdan Jacaszek, zarządzający KBC TFI

Ukończył konserwację zabytków na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. – To były inne czasy. W moim pokoleniu zarządzających nie ma praktycznie finansistów z wykształcenia, bo jak mieliby się nauczyć rynku kapitałowego? – pyta retorycznie. Decyzja o przekwalifikowaniu była prozaiczna – system się zmienił, Bogdan Jacaszek zaczął inwestować i spodobało mu się, a w jego zawodzie było ciężko o pracę. Czy po młodzieńczej pasji nic nie pozostało? – To na zawsze zostaje w człowieku. Marzy mi się np. kupno własnego zabytku architektonicznego i odrestaurowanie go – przyznaje Jacaszek. Pytany o analogie pomiędzy światem sztuki a finansów, odpowiada: – Obligacje, którymi się zajmuję, są teoretycznie najbardziej przewidywalną klasą aktywów. Nawet ten rynek podlega jednak dyktatowi emocji, wystarczy wspomnieć o ujemnej rentowności obligacji USA. Skoro takie rzeczy dzieją się na rynku długu, łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo rozchwiany i nieprzewidywalny musi być rynek sztuki.

Ciekawym doświadczeniem, które wspomina z satysfakcją, był udział w „Wielkiej grze", kultowym teleturnieju nadawanym przez ponad 40 lat. – Zaszedłem nawet dosyć wysoko. Ze względu na moje zainteresowania startowałem w kategorii Władysław Łokietek, w której wygrałem. W kategorii Kleopatra odpadłem chyba na przedostatnim pytaniu – mówi. Dzisiaj też wystartowałby raczej w kategoriach historycznych niż ekonomicznych czy finansowych. – Fakty historyczne są niepodważalne, choć oczywiście można je interpretować na różne sposoby. W ekonomii do każdego zagadnienia można podejść na różne sposoby, zgodnie z rozmaitymi teoriami.

Jego sposobem na odreagowanie są góry, w młodości był przewodnikiem, zdobywał górskie odznaki turystyczne. Obecnie dużą przyjemność sprawia mu przemierzanie z nastoletnimi synami szlaków, po których kiedyś wędrował sam. – Wnukom na pewno też nie odpuszczę – śmieje się.

Tomasz Glinicki, zarządzający Copernicus TFI

Choć wolny czas poświęca na podróże i nurkowanie, nie uważa tego za nic wyjątkowego. – Połowa rynku teraz nurkuje – mówi Tomasz Glinicki. Jak sam twierdzi, bardziej oryginalnym doświadczeniem w jego życiu było uczestnictwo w tworzeniu rynku kapitałowego w Polsce. – To były naprawdę pionierskie czasy. Uczyliśmy się od siebie nawzajem. Licencjonowanych maklerów – po kursach organizowanych przez Fundację Batorego dla maturzystów – było zaledwie kilku. Nie mieliśmy Excela, nie wspominając już o Bloombergu. Jedyny dostęp do terminalu Reutersa był na piątym piętrze budynku Komitetu Centralnego PZPR, gdzie wówczas mieściła się giełda. Bank Pekao, w którym zaczynałem pracę, odpowiadał za 75 proc. obrotu giełdowego, notowanych było pięć spółek, na rynku działało siedem domów maklerskich, a notowania odbywały się raz w tygodniu – wspomina Glinicki. Na rynku panowała niezwykła atmosfera. Większość osób zatrudnionych w pierwszych biurach maklerskich to byli bardzo młodzi ludzie, często jeszcze w trakcie studiów. Z tej epoki pochodzi mnóstwo anegdot, np. ta, kiedy do biura maklerskiego banku przyszedł klient z pytaniem, czy Żywiec będzie wypłacał dywidendę. Makler z kamienną twarzą odpowiedział, że idzie sprawdzić, po czym wpadł „na zaplecze" z przerażoną miną, dopytując się, co to jest ta dywidenda.

Czym się różniło inwestowanie wtedy od tego, jak wygląda obecnie? – Musieliśmy w większym stopniu polegać na sobie. Trzeba było główkować i dużo liczyć na kalkulatorze, do wielu rzeczy dochodzić samemu. Dzisiejszy inwestor musi jednak posiadać umiejętności, które 20 lat temu nie były potrzebne, np. sprawnie wybierać istotne wiadomości spośród zalewu informacji – przyznaje.

Adam Jenkins, dyrektor zespołu zarządzania portfelami PPIM

– Zmusza do ciągłego myślenia o tym, co się dopiero wydarzy, i błyskawicznego reagowania na zmieniające się warunki. Pod tym względem bardzo przypomina inwestowanie – tak o swojej pasji mówi Adam Jenkins. Na tym zresztą podobieństwa pomiędzy lataniem na paralotni a zarządzaniem aktywami się nie kończą. – Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku muszę mieć wyczucie perspektywy, przyjmować całkowitą odpowiedzialność za własne decyzje, być w pełni świadomy ich konsekwencji oraz planować każdy następny ruch. Niewątpliwie również w przypadku latania błędy mogą być bolesne – śmieje się. Przekonał się o tym osobiście, trzy razy z rzędu lądując na drzewie. Urodził się w Polsce, jednak życie spędził w podróży, odwiedził kilkadziesiąt państw. Zdobyte w ten sposób doświadczenia wciąż przypominają mu o tym, że świat nie kończy się na Bloombergu. Podobnie jak przyjaciele od paralotni – nauczyciele, architekci, rzemieślnicy.

– Ta pasja pozwala mi wyjść poza środowisko finansjery, posłuchać, czym na co dzień zajmują się zupełnie inni ludzie – mówi. Inwestuje na GPW od 1997 r., a teraz cieszy się, że po latach wrócił do Polski. – Latania na paralotni uczyłem się w Bułgarii w miejscowości Sopot. O tym, że będę pracował dla Pioneer Pekao, dowiedziałem się w powietrzu. Leciałem 1000 metrów nad ziemią, kiedy poczułem, że dzwoni telefon. Nie wiedziałem, czy puścić sterówkę, żeby go odebrać, ale pogoda była łagodna, więc zaryzykowałem. Gdy usłyszałem, że chodzi właśnie o nową pracę, zapytałem tylko, czy na pewno wiedzą, z jakim high-flyerem mają do czynienia – wspomina (gra słów: w języku angielskim fly high – wysoko latać, jednocześnie high-flyer to osoba mierząca wysoko).

Witold Garstka, zarządzający BZ WBK TFI

Jego pasją jest muzyka, szczególnie barokowa. Wśród swoich ulubionych kompozytorów wymienia Antonio Vivaldiego i Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego, wśród wykonawców orkiestrę Arte dei Suonatori. – To zespół, który ma ogromne zasługi dla rozpowszechniania muzyki tej epoki i przybliżania jej współczesnemu słuchaczowi – twierdzi. Odcina się od elitarnego charakteru tego typu sztuki. – To właśnie w tej epoce muzyka została spopularyzowana. Nastąpił wielki rozkwit muzyki sakralnej, skierowanej do szerokich mas społecznych. Muzyka była wtedy tworzona z myślą o przeciętnym odbiorcy. Wówczas była dla wszystkich – i teraz jest dla wszystkich – uważa. Czy na pewno ta muzyka wpada również w dzisiejsze ucho? – Jestem przekonany, że we współczesnych aranżacjach jak najbardziej – twierdzi Garstka. – Zresztą nie samym barokiem człowiek żyje – dodaje po chwili. Jego ulubiony współczesny zespół to Luxtorpeda. Brudnym rockowym brzmieniom rzeczywiście daleko do barokowej finezji. – Z jednej strony jest ciekawy muzycznie, z drugiej zwraca uwagę mądrymi tekstami dotykającymi problemów ponadczasowych – kwituje. Muzyce bardzo blisko do matematyki, szczególnie takim ustrukturyzowanym formom jak barokowa fuga. A od matematyki już tylko krok do inwestycji. Czy zainteresowania pomagają mu w pracy? – W muzyce nie dostrzegam matematyki, choć niewątpliwie jest w niej dużo harmonii i porządku. To jest coś, czego bardzo brakuje we współczesnym świecie, również inwestorom – podsumowuje.

Jarosław Lis, zarządzający Union Investment TFI

Przez ostatnich kilka lat regularnie grał w squasha. W ostatnim czasie postanowił się zmierzyć z nowym wyzwaniem. Pięć dni w tygodniu wstaje o 6 rano, żeby trenować pływanie, bieganie i kolarstwo, czyli triathlon. Spróbował już sił w maratonie, teraz przyszła kolej na następny krok. Czy taki reżim treningowy w połączeniu z pracą zarządzającego jest do utrzymania na dłuższą metę? – Mając rodzinę, dzieci i taką pracę, nie mam innego wyjścia. Jest to na pewno spore wyzwanie, ale i duża przyjemność – tłumaczy Lis. Zresztą w sporcie podoba mu się to samo, co ceni także w pracy – bezpośrednia rywalizacja, czasami również ze swoimi słabościami. W pierwszym przypadku z innym ludźmi, w drugim – z rynkiem. Zastrzega jednak, że współzawodnictwo nie jest w tym zawodzie konieczne. – To raczej cecha mojej osobowości niż wspólny mianownik wszystkich zarządzających. Na tym podobieństwa pomiędzy pasją a pracą się kończą, chociaż zarówno startując w zawodach, jak i śledząc nurkujące indeksy, odczuwa się stres. – Jest to jednak zupełnie inny rodzaj stresu, w przypadku sportu – pozytywny. Można powiedzieć, że dzięki sportowemu stresowi pozbywam się zawodowego. Choć oczywiście wyobrażam sobie, że gdybym był zawodowym sportowcem, byłoby inaczej.

Bartłomiej Cendecki, analityk Quercus TFI

Przez dziesięć lat był zawodnikiem drugoligowego klubu Orkan Sochaczew. Wtedy zdarzało mu się brać udział w mistrzostwach Polski. Obecnie, po rozpoczęciu pracy, wystarczy mu trzecioligowy AZS SGH Warszawa, z którym wciąż startuje w meczach ligowych. W jakiej dyscyplinie? Jak sam mówi – świetlicowej. W ping-pongu.

– Tenis stołowy to bardzo rozdrobniona dyscyplina. Tylko w okręgu warszawskim są trzy piąte ligi. Jest pięć poziomów zaawansowania, a w ramach każdego działają równoległe ligi. Jest przy tym tylko jedna ekstraklasa. Licencjonowanych tenisistów stołowych jest w Polsce więcej niż piłkarzy – mówi Cendecki. Ping-pong kojarzy się nie tylko ze świetlicą, lecz również z szybkością i refleksem, które niewątpliwie przydają się w pracy analityka giełdowego.

– Dodałbym jeszcze – ze sprytem i zwinnością. Często trzeba reagować, zanim się zdąży pomyśleć. W sporcie się to sprawdza, w pracy nie zawsze – śmieje się. Po stylu gry kolegów z pracy od razu rozpoznaje, kto jakim funduszem zarządza. – Kolega zarządzający funduszem selektywnym gra zdecydowanie defensywnie, widać to w osobowości, sposobie zarządzania i stylu gry.

Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy
Parkiet PLUS
Pokojowa bańka, czyli nadzieje i realia końca wojny o Ukrainę