Moskwa już wie, że działanie Gazpromu przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Przez miniony rok Ukraińcy odkryli co najmniej kilka źródeł, z których mogą czerpać gaz taniej, aniżeli z Rosji. A przecież ten rok zaczął się na Ukrainie jak zwykle, czyli od rozmów z Gazpromem o obniżce ceny paliwa dla Kijowa. I nic nie zapowiadało późniejszych wypadków...
Spór o magistrale
Ukraińcy mieli płacić w tym roku średnio 421 USD za 1000 m sześc. paliwa. To stawka w ich ocenie zawyżona, tym bardziej że sąsiednia Białoruś została potraktowana wyjątkowo łagodnie – zażądano od niej tylko 165 USD. To nagroda za lojalność i uległość wielkiemu sąsiadowi. Mińsk sprzedał bowiem Gazpromowi krajowego operatora gazowego (Bieltransgaz), całkowicie uzależniając się od gazowego widzimisię Rosji. Takiej lojalności Moskwa domaga się też od Ukrainy.
W styczniu do mediów przeciekła informacja, że Moskwa w zamian za tańszy gaz chce kontroli nad ukraińskimi magistralami. I jeszcze tego, żeby cena za rurociągi nie była zbyt wysoka. Rosja ma dziś pięć punktów przesyłu gazu na granicy z Ukrainą. Paliwo płynie stąd do Rumunii, Mołdawii, na Węgry, Słowację, do Polski, oczywiście na samą Ukrainę i do portów Morza Czarnego. Większość magistrali została wybudowana za czasów sowieckich i wymaga dużych nakładów na modernizację i remonty. Gazprom szacuje je na poziomie od 2 do nawet 8 mld USD, zależnie od wielkości prac.
Ukraińcy mieli inny pomysł: stworzenie zarządzającego konsorcjum, w którym po jednej trzeciej obejmą: Gazprom, Naftogaz i Komisja Europejska. Gazprom miał zaproponować za całość magistrali 4 mld USD, ale Ukraińcy zakończyli negocjacje w sprawie sprzedaży. Zdaniem prezesa Gazpromu Aleksieja Millera wycena na poziomie 20 mld USD była znacznie zawyżona.
Im dalej było do porozumienia, tym ostrzej wypowiadały się obie strony. Prezes Gazpromu nazwał ukraińskie gazociągi „skarbem muzealnym", a Kijów zapowiedział przestawienie elektrowni z rosyjskiego gazu na swój węgiel.