Jeszcze na przełomie lat 2023 i 2024 na rynku utrzymywał się dość zgrabny intelektualnie konsensus, zgodnie z którym dobra koniunktura na giełdach miała trwać minimum do pierwszych obniżek stóp procentowych przez amerykański Fed i pozostałe duże banki centralne, co według oczekiwań miało nadejść w marcu lub wczesną wiosną. Później miał nastąpić okres przejściowy, w którym koniunktura na giełdach miała być uzależniona od koniunktury w światowej gospodarce. Natomiast druga połowa 2024 roku generalnie miała upłynąć pod znakiem kampanii przed wyborami prezydenckimi w USA, co wielu obserwatorów odczytywało jako okres podwyższonej niepewności, a więc i zmienności na giełdach. Na chwilę obecną ten giełdowy scenariusz wciąż pozostaje aktualny, ale w międzyczasie tak dużo się zmieniło, że należy zadać sobie pytanie, czy wciąż należy się go trzymać.
Po pierwsze, odsunęły się w czasie oczekiwane obniżki stóp procentowych. W przypadku Fedu nawet znacznie. W tej chwili wydaje się, że dopiero we wrześniu bank centralny będzie gotów poluzować politykę monetarną. A i to nie jest do końca pewne. Coraz częściej można usłyszeć głosy, że dobre wyniki amerykańskiej gospodarki pomimo wysokich stóp procentowych, przy jednoczesnym braku pewności co do opanowania inflacji w USA mogą sprawić, że Fed jeszcze mocniej opóźni cięcie stóp. Niektórzy wskazują, że na taki krok zdecyduje się dopiero w grudniu, w następstwie czego zamiast zakładanych teraz trzech obniżek w tym roku, będzie tylko jedna.
Samo odsunięcie w czasie obniżek już mocno komplikuje powyższy giełdowy scenariusz. A jeżeli dodamy do tego rosnące ceny ropy i niektórych surowców przemysłowych, co budzi obawy o inflację w drugiej połowie roku, to ta rynkowa układanka staje się jeszcze trudniejsza. Szczególnie, że niepokojące sygnały zaczynają płynąć również z rynku długu. W poniedziałek rentowność dziesięcioletnich obligacji USA pierwszy raz od listopada znalazła się powyżej 4,6 proc., podczas gdy pod koniec grudnia była już poniżej 3,80 proc. To jednak nie koniec. W to wszystko w ostatnich dniach wmieszała się jeszcze geopolityka.
Mając to wszystko na uwadze logiczne byłoby, gdyby najbliższych kilka, a nawet kilkanaście, tygodni przyniosło jakąś głębszą korektę. I owszem na indeksach, w tym amerykańskim S&P 500, w kwietniu obserwujemy cofnięcie, ale na razie trudno oprzeć się wrażeniu, że to bardziej takie chwilowe zatrzymanie w tej nieustannej wspinaczce w górę niż prawdziwa korekta. Nie przypomina ona korekty z prawdziwego zdarzenia, z jaką ostatnio mieliśmy do czynienia w okresie sierpień–wrzesień. A szkoda, bo wtedy byłby jeszcze czas na jedną, letnią falę wzrostów na giełdach, zanim jesienią sytuacja stanie się na tyle nieprzewidywalna, że faktycznie będzie bardzo nerwowo.