Okres spokoju na rynkach finansowych definitywnie się skończył, i to już parę lat temu. Od wybuchu pandemii Covid-19, poprzez wojnę w Ukrainie i teraz przezpoczątek drugiej kadencji Donalda Trumpa na fotelu prezydenta USA.
Wydaje się na dodatek, że sytuacja do oceny przez inwestorów jest teraz dużo trudniejsza niż w przypadku wojny (to jednak kwestia bardziej lokalna, wpływająca mocno na poszczególne rynki z GPW na czele) czy pandemii (rządy i banki centralne podejmowały potężne wysiłki celem zminimalizowania jej negatywnego wpływu na gospodarkę, niskie stopy procentowe zachęcały do inwestowania).
Teraz sytuacja wygląda na poważniejszą, bo banki centralne, a szczególnie Fed, nie mają już tak dużego komfortu jak w trakcie pandemii. Dodatkowo wtedy czynnikiem wywołującym strach nie była polityka gospodarcza prowadzona przez największą światową gospodarkę. Obecnie zaś tak właśnie jest. Można się śmiać ze sposobu komunikowania ceł, prostoty algorytmu ich ustalania czy nakładania ceł na pingwiny, ale faktem jest, że najwyraźniej następuje zmiana światowego porządku handlowego i odwrót od wolnego handlu w kierunku tworzenia czegoś na wzór gospodarczych autarkii.
Przynajmniej jeśli chodzi o USA, takie można odnieść wrażenie. Administracja Trumpa chce reindustrializacji amerykańskiej gospodarki, osłabienia dolara i wzrostu konkurencyjności eksportu. USA obecnie są potężnym importerem produktów, ale eksportują usługi.
Donald Trump chce wyrównania deficytów handlowych z partnerami USA, najbardziej z Chinami, i w nich uderza najmocniej. Chciał też uderzyć w innych, ale być może nie przewidział braku chęci dogadania się nawet przez amerykańskich sojuszników. Być może też po prostu posłuchał lobbystów w Białym Domu, sugerujących przystopowanie z wojną celną.