W okresie prosperity inwestuj więcej w akcje, w okresie spowolnienia przeważaj obligacje – tak mniej więcej brzmi popularna odpowiedź na pytanie, kiedy papiery dłużne są najbardziej atrakcyjne. Gdy gospodarka hamuje, a inwestorzy zaczynają dyskontować pogorszenie rentowności firm, ceny akcji powinny dołować. Odwrót od akcji powinien windować popyt na bezpieczniejsze instrumenty, w tym właśnie obligacje, pchając w górę ich ceny. Do tego spowolnienie może pociągać za sobą rozluźnienie polityki pieniężnej, czyli obniżki stóp procentowych. To powinno prowadzić do spadku rentowności obligacji, a w przypadku papierów stałokuponowych może to nastąpić tylko w wyniku wzrostu ceny. W praktyce jednak układ czynników, które determinują stopę zwrotu z inwestowania w obligacje, jest znacznie bardziej skomplikowany – także z tego powodu, że jest to dość zróżnicowana klasa instrumentów. Trudno o bardziej wymowny przykład, niż ostatnich kilkanaście miesięcy.
Wszystko w dół
Cały bieżący rok to okres hamowania wzrostu gospodarczego na świecie po żywiołowym niekiedy odbiciu w 2021 r. Mimo to całkowita (tj. uwzględniająca reinwestowane odsetki) stopa zwrotu z amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych wyniosła w pierwszych trzech kwartałach -18 proc. Stało się tak pomimo sprzyjającego na pierwszy rzut oka otoczenia rynkowego. W tym okresie taniały bowiem również akcje. Liczona tak samo stopa zwrotu z indeksu S&P 500 wyniosła -24 proc. Rynek amerykański nie był ewenementem. W Polsce szeroki indeks WIG (mowa o całkowitej stopie zwrotu) do końca III kwartału zniżkował o przeszło o 33 proc., a indeks obligacji skarbowych notowanych na BondSpot nieco ponad 8 proc. Rynek obligacji okazał się więc bezpieczniejszy niż rynek akcji, w tym sensie, że pozwalał zmniejszyć straty, ale nie pozwolił chronić kapitału w czasie spowolnienia – i to nawet w ujęciu nominalnym, o realnym nie mówiąc.
Krótka odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało, brzmi: ten rok jest nietypowy. Owszem, globalna gospodarka traci impet, a wraz z nią gospodarka Polski, ale nie towarzyszy temu perspektywa rozluźnienia polityki pieniężnej. Przeciwnie, główne banki centralne nadal są w cyklu podwyższania stóp procentowych, a te, które – jak Narodowy Bank Polski – cykl przerwały albo zakończyły, sygnalizują, że przez pewien czas stopy pozostaną na obecnym, wysokim na tle ostatnich kilkunastu lat poziomie. To oczywiście pokłosie tego, że spowolnieniu towarzyszy najwyższa od kilku dekad inflacja. Ekonomiści mówią w tym kontekście o stagflacji lub – łagodniej – tendencjach stagflacyjnych. To zjawisko, z którym świat miał ostatnio do czynienia w latach 70. XX w., gdy w Polsce rynek kapitałowy nie istniał. Na Zachodzie jednak była to również dekada niekorzystna dla rynku obligacji. Za sprawą wyższych stóp procentowych nominalne stopy zwrotu z obligacji były wprawdzie przez większość czasu dodatnie, ale realnie były ujemne. I często towarzyszyła temu, tak jak dziś, słabość rynku akcji. – W branży inwestycyjnej popularna jest strategia 60/40 (podział portfela na część akcji i obligacji w takich właśnie proporcjach – red.). Ten rok jest pierwszym od kilkudziesięciu lat, gdy doszło do dwucyfrowej przeceny zarówno akcji, jak i obligacji, a przecena obligacji była w pewnym momencie większa niż akcji – przyznaje Michał Krajczewski, kierownik zespołu doradców inwestycyjnych w BM BNP Paribas.
Czytaj więcej
W drugim półroczu przyszłego roku do gry mogą wrócić ważne dla rynku długu fundusze inwestycyjne, co przyciągnie emitentów – stwierdził Dariusz Mejszutowicz, wicedyrektor działu rynku pierwotnego na GPW.