Być może takich komunikatów i propozycji spłynie w najbliższych miesiącach więcej, co może wywołać pewien szum medialny, w przeciwieństwie do analogicznych rozmów, jakie spółki giełdowe dyskretnie przeprowadzają z bankami w sprawie prolongaty spłat kredytów (informują tylko o dojściu do porozumienia z bankami). Grono emitentów, które chciałoby albo odroczenia terminów spłaty obligacji dla ratowania płynności albo po prostu dla jej zachowania, będzie zapewne rosło. I trzeba powiedzieć, że nie jest to wcale złe rozwiązanie. Dzięki zmianie warunków emisji emitenci, którzy zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że obligacji się nie spłaca, tylko refinansuje kolejnymi emisjami, nie będą ryzykowali skurczenia salda środków pieniężnych i braku możliwości jego szybkiej odbudowy przy użyciu nowych emisji. Rynek pierwotny bowiem w Polsce zamarł (nie licząc naturalnie emisji BGK, PRF i kilku firm leasingowych oraz małych podmiotów). Dogadanie się z obecnymi obligatariuszami i spłacenie pewnej części kapitału oraz podniesienie oprocentowania papierów pozostałych do spłaty wygląda na tańsze, prostsze i bardziej ugodowe rozwiązanie niż stawianie obligatariuszy pod ścianą.
Dla całego rynku próba J.W. Construction dogodzenia obligatariuszom (obok wyższej marży dostaną także zabezpieczenie hipoteczne) będzie więc ciekawym testem nastawienia inwestorów instytucjonalnych. Większość emisji stołecznego dewelopera znalazła się bowiem w otwartych funduszach inwestycyjnych.
Czas pandemii pokazuje także, jak ważne jest prawidłowe budowanie długotrwałych relacji z rynkiem. Można zakładać, że firmy, które zbudowały solidną reputację na rynku kapitałowym, zdołają się porozumieć z inwestorami. J.W. Construction spłacił – zgodnie z warunkami emisji – 50 proc. zapadających papierów już wcześniej, a w ostatnich latach grupa dążyła do obniżenia wskaźników zadłużenia. To powinno pomóc w rozmowach bardziej niż zasłanianie się pandemią.