Rentowność 30-letnich obligacji USA sięgała wówczas 15 proc. i od tego czasu obserwujemy trwający już czterdzieści lat trend spadkowy rentowności amerykańskich obligacji, któremu towarzyszy systematyczny wzrost zadłużenia rządu w relacji do PKB. Można wręcz wnioskować, że im wyższe jest zadłużenie, tym niższa jest rentowność obligacji, zatem im bardziej rząd chce lub musi się zadłużać, tym bardziej inwestorzy chcą kupować jego obligacje, w ten sposób chroniąc oszczędności w chwilach największej niepewności gospodarczej. Obecnie (30 lipca) rentowność dziesięcioletnich obligacji wynosi 0,541 proc. i jest najniższa od 9 marca – dnia odwrotu na rynkach po fali covidowej wyprzedaży. W marcu wyprzedaż akcji oznaczała paniczne zakupy obligacji skarbowych (stąd rekordowo niska rentowność) i poszukiwanie bezpiecznych przystani dla pieniędzy wyciągniętych z rynków akcji. Co jednak tak niska rentowność oznacza teraz, kiedy indeksy giełdowe są bliskie rekordowych wartości? Jedną z niewielu przesłanek pozwalających spodziewać się zwrotu na rynkach – ale niekoniecznie w perspektywie najbliższych dni czy tygodni – jest stopień technicznego wykupienia rynków, czy też w przypadku spadających rentowności należałoby raczej mówić o wyprzedaniu. Wskaźnik RSI znalazł się na poziomie 24. Po raz ostatni znalazł się tak nisko w grudniu 2008 r. (rynkowe dno kryzysu finansowego), a wcześniej we wrześniu 1998 r. (kryzys rosyjski) czy marcu 1986 r. Za każdym razem osiągnięcie takiego poziomu wykupienia poprzedzało rynkowy zwrot i skok rentowności oraz skorelowany z nim wzrost indeksów akcji. Teraz sytuacja jest o tyle odmienna, że zwrot na rynkach akcji obserwujemy już od czterech miesięcy, natomiast rentowności obligacji w USA nie podążają szlakiem wyznaczonym w przeszłości. Dzieje się tak ze względu na ingerencję banku centralnego skupującego dług i trzymającego rentowności na niskim poziomie. A przeciwko Fedowi nikt nie chce grać.