Łatwiej jest wydać dwa dolary, niż zaoszczędzić jednego. Podobno powiedział to Woody Allen, amerykański scenarzysta i reżyser. Ale z pewnością nie tylko on to zauważył. Większość z nas zna ten problem z własnego doświadczenia. Często usprawiedliwiamy się, że możliwe korzyści z odkładania pieniędzy są tak nikłe, że nie za bardzo jest po co się schylać. Rezygnacja z codziennej latte, by przez dziesięciolecia ciułać na niewielką dodatkową emeryturę, to chwytliwe hasło, którego chyba nikt nie traktuje poważnie.
Wysoka inflacja zniechęca do oszczędzania, zwłaszcza do zakładania ulubionych przez Polaków lokat terminowych. Z kolei inwestowanie, potencjalnie bardziej zyskowne, często jest postrzegane jako wiedza tajemna, coś zastrzeżonego dla dobrze zorientowanych w świecie finansów. Giełda, fundusze, a nawet obligacje wydają się nie tylko zbyt ryzykowne, ale i zbyt skomplikowane. A tak naprawdę tylko one nadają się do gromadzenia kapitału w długim terminie. Jest tak niezależnie od tego, ile wynosi oprocentowanie lokat. Okresy, kiedy odsetki przewyższają inflację, są rzadkie.
Czy inwestowanie faktycznie jest tylko dla wybranych? Niekoniecznie. Owszem, jeśli ktoś chciałby się tym aktywnie zajmować, polować na okazje, wybierać perełki, kupować tanio, sprzedawać drogo, to musiałby mieć odpowiednie przygotowanie. Ale żeby kupić fundusz, np. w serwisie internetowym banku, trzeba po prostu odpowiedzieć sobie na kilka pytań: na jak długo zamrażam pieniądze, jaki zysk mnie satysfakcjonuje, jak duże ryzyko jestem w stanie zaakceptować. Doradca (czasami po prostu robot) wskaże propozycje.
Dla osób bez doświadczenia optymalnym wyborem może być gotowy portfel składający się z wielu funduszy zamiast zakupu jednego konkretnego. Wszystko to jest dostępne w bankach. No może oprócz gwarancji zysku.