Mijający rok był bardzo udany dla inwestujących w obligacje skarbowe. W gruncie rzeczy był też jednak niezły dla rynku akcji. Wiele indeksów giełdowych, choćby S&P 500, a w Polsce sWIG80, zanotowało pokaźne zwyżki. Jak rozumieć to, że tak różne klasy aktywów, jak obligacje i akcje, drożały jednocześnie?
Pandemia doprowadziła do dużej zmienności na rynkach finansowych, którą inwestorzy bardzo lubią. Fundusze inwestycyjne potrafią tę zmienność wykorzystać. Na rynku obligacji kierunek zmian, tzn. spadek rentowności (wzrost cen – red.), był związany z tym, co robiły banki centralne. W momencie, gdy inne klasy aktywów stały się nieatrakcyjne, inwestorzy siłą rzeczy trafili na rynek akcji. W rezultacie z bardzo niskich poziomów w trakcie pierwszej fali pandemii ceny akcji mocno wzrosły. To doprowadziło do wzrostu zainteresowania tym rynkiem: widać to po napływie nowych klientów do biur maklerskich oraz dużym popycie w pierwotnych ofertach akcji. Można więc powiedzieć, że paradoksalnie po pandemii rynek akcji odżył.
Zainteresowania rynkiem akcji nie widać w branży TFI. Pieniądze płyną do funduszy instrumentów dłużnych, a z funduszy akcji odpływają. Dlaczego tak się dzieje?
To częściowo wynika z konstrukcji rynku. W obecnym reżimie prawnym nie jest łatwo sprzedawać jednostki uczestnictwa w funduszach akcji. Wymaga to zbadania profilu ryzyka klientów i bardzo niewielu z nich osiąga taki wynik, że dystrybutorzy mogą im oferować fundusze akcji. Łatwiej sprzedaje się fundusze dłużne, z czego dystrybutorzy korzystają. Jest to zresztą najbliższy substytut depozytu. Wiemy, że oprocentowanie depozytów jest bardzo niskie, niższe niż stopy zwrotu wielu funduszy, które pod względem profilu ryzyka są zbliżone do depozytów. To przyciąga do tych funduszy klientów.