Po relatywnie dobrym początku roku WIG20 niespodziewanie w sierpniu i we wrześniu zakończył ponad dwuletnią wędrówkę w górę. Przecena była bardzo gwałtowna. Dla domów maklerskich zarówno jednak końcówka hossy, jak i nagłe tąpnięcie kursów oznaczały zalew zleceń i dużo pracy. Teraz emocje nieco opadły, a wahania indeksów nie są tak duże jak w wakacje i tuż potem. Jednocześnie wciąż dominuje niepewność. Biura zdają więc sobie sprawę, że zaufanie i optymizm inwestorów szybko nie powrócą. Przygotowywane zwykle w grudniu budżety domów maklerskich na kolejny rok zakładają zatem scenariusz stagnacji na warszawskiej giełdzie.
Rok nie zapowiadał się dobrze
Część maklerów już na początku tego roku sądziła, że będzie to trudny okres dla branży. Zmiany w organizacji biur związane z wydłużeniem sesji giełdowej, nakłady na nowy system informatyczny (w związku z planowanym zastąpieniem Warsetu), pomniejszenie składek przekazywanych do funduszy emerytalnych oraz ryzyko pojawienia się kolejnej fali kryzysu – te czynniki mocno ograniczały optymizm brokerów. Okazało się jednak, że nierzadko obawy były na wyrost. Biura potrafiły tak zmienić grafiki pracowników, że bez dodatkowych etatów możliwa stała się obsługa inwestorów podczas dłuższej sesji. Nowy system transakcyjny, wymuszający dostosowania po stronie brokerów, będzie wdrożony przez GPW dopiero w czwartym kwartale 2012 r. Zakupy OFE na giełdzie – choć mniejsze, zostały częściowo zrekompensowane przez zagranicznych inwestorów. Z kolei kluczowe gospodarki świata także jeszcze nie znalazły się w recesji, choć nasilił się kryzys zadłużenia w strefie euro.
Statystycznie rzecz biorąc, sytuacja na warszawskiej giełdzie była dla biur nawet bardziej przychylna niż w 2010?r., kiedy indeksy przez większość roku rosły, a Skarb Państwa przeprowadził oferty publiczne na bezprecedensową skalę. Średnie obroty na sesję wzrosły do 1,04 mld zł (styczeń–listopad) wobec 818 mln zł w całym 2010 r. Kryzysowy sierpień pokazał zresztą, że odwrót inwestorów od giełdy w początkowym okresie daje dobrze zarobić – wówczas padł bowiem rekord wszech czasów, jeżeli chodzi o skalę transakcji (na giełdzie właściciela zmieniły akcje warte 27 mld zł). Rynek ofert publicznych wbrew złowróżbnym zapowiedziom części analityków nie zamarł całkowicie. Liczba debiutów (37 nowych firm) w pierwszych jedenastu miesiącach przebija już dane za cały 2010 r. (34 nowe spółki).
Także rentowność branży – jak pokazują publikacje Komisji Nadzoru Finansowego – nie wywołuje obaw. W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2011 r. domy maklerskie zarobiły 661 mln zł wobec 791 mln zł w całym 2010 r. Przychody z działalności maklerskiej przekroczyły 1,1 mld zł wobec 1,5 mld zł rok wcześniej. Choć niektóre biura odnotowały straty (szczególnie w III kwartale), to jednak nie ma sygnałów o poważnych tarapatach finansowych czy możliwym bankructwie niektórych graczy. W takiej sytuacji nie powinno dziwić, że część podmiotów, która zawiesiła postępowania przed KNF, znów stara się o licencję na działalność maklerską.
Dokładniejsza analiza danych dotyczących branży maklerskiej pokazuje jednak, że w kolejnych miesiącach sytuacja nie musi wyglądać tak różowo. Większość traderów przekonana jest, że trudno oczekiwać, aby po spadku wycen obroty wróciły do rekordów z sierpnia. W takiej sytuacji biurom stawiającym na brokerkę trudno będzie powtórzyć rekordowe wyniki.