Czy dobrze się stało, że na naszym rynku pojawiły się kontrakty terminowe na WIG20 z mnożnikiem 20 zł?
Uważam, że jest to naturalny krok, aby rozruszać rynek terminowy. Nie zgadzam się z tezami, że wprowadzenie nowych kontraktów może popsuć płynność na kontraktach terminowych na WIG20 z mnożnikiem 10 zł. Duża część inwestorów od dłuższego czasu skarżyła się, że koszty obrotu tymi instrumentami są zbyt duże i nie dają szans na zarobek przy niskiej zmienności. Przy założeniu, że prowizja za jeden kontrakt wynosi 7 zł za transakcję, to kupno i sprzedaż instrumentu dają 14 zł. Oznacza to, że przy zmianie kontraktu indeksu o jeden punkt nie jesteśmy w stanie zarobić. Możliwe jest to dopiero przy większych zmianach. I to tak naprawdę jest problem. Wprowadzenie większego mnożnika ma go rozwiązać. Jest to także ruch, który przybliża nas do standardów obowiązujących na innych rynkach, gdzie da się zarabiać nawet w okresach niskiej zmienności.
Inwestor indywidualny chcąc zainwestować w nowe kontrakty, musi jednak wpłacić dwukrotnie większy depozyt zabezpieczający. Czy nie jest to bariera w rozwoju nowych instrumentów?
Przede wszystkim trzeba sobie zadać pytanie, jak dużo pieniędzy ma do dyspozycji inwestor. Jeżeli obraca jednym czy też dwoma kontraktami, to wystarczy, że popełni kilka błędów z rzędu i nie będzie miał już za co inwestować. Takie podejście jest niestety bardzo złe. Realnie rzecz biorąc, aby handlować kontraktami na WIG20 z mnożnikiem 10 zł i czuć się stosunkowo bezpiecznie, potrzeba około 10 tys. W przypadku mnożnika 20 zł jest to 15–20 tys. zł. Jeżeli handluje się jednym kontraktem, to tak naprawdę bawimy się tym rynkiem. Nie traktujemy go jako potencjalne źródło realnego zarobku. A myśląc o zarobku, zawsze trzeba brać pod uwagę koszty. Tutaj nie ma się co oszukiwać. W przypadku kontraktów na WIG20 z mnożnikiem 20 zł są one mniejsze. Na to trzeba zwrócić uwagę.
Czy nie jest jednak tak, że wielu inwestorów indywidualnych gra jednym czy dwoma kontraktami?