Bioton najwyraźniej nie ma szczęścia do ukraińskiego Indaru. Ponad dwa lata temu, gdy polska spółka przejmowała pierwsze akcje (21 proc.), jej prezes Adam Wilczęga zapowiadał, że chce objąć pakiet kontrolny w Indarze, a najlepiej przejąć całość udziałów. Mimo kilku prób nie udało się to do dziś.
Ostatnia z nich miała być przeprowadzona 21 marca, czyli w ostatni piątek. Na ten dzień zostało zwołane na wniosek Biotonu NWZA Indaru. Akcjonariusze ukraińskiej spółki mieli m.in. głosować nad podwyższeniem kapitału o 81 proc. Po tej operacji giełdowa firma mogła mieć 61-procentowy pakiet, co dawałoby jej kontrolę. Z naszych informacji wynika jednak, że punkt poświęcony dokapitalizowaniu spadł z porządku obrad. Prezes Wilczęga przyznał wczoraj, że nie udało się porozumieć z ukraińskim rządem w sprawie warunków objęcia nowych akcji Indaru przez Bioton. - Mieliśmy na razie jedynie zgodę na wprowadzenie naszego przedstawiciela do zarządu Indaru - opowiedział wczoraj "Parkietowi" Adam Wilczęga.
Umowa z naruszeniem prawa
Ostatecznie jednak Biotonowi nie udało się nawet umieszczenie swojego człowieka we władzach Indaru. Powód? Polska spółka odwołała NWZA, gdy okazało się, że ukraiński resort zdrowia utracił kontrolę nad 70,71 proc. akcji Indaru na rzecz brytyjskiej firmy Gerist Invest Ltd. (GI). Mimo że o takiej możliwości wiedziano już od tygodnia, dopiero w ostatni piątek zapadła decyzja sądu potwierdzająca, że kontrolny pakiet Indaru należy do nieznanej nikomu firmy. - Obawialiśmy się, że w trakcie WZA nowy współwłaściciel Indaru może przeprowadzić niekorzystne dla nas uchwały - mówi prezes Wilczęga. Uważa, że sytuacja, w której rząd ukraiński utracił kontrolę nad przedsiębiorstwem, jest przejściowa.
Firma Gerist Invest przejęła akcje Indaru w ramach zabezpieczenia około 300 tys. USD pożyczki, którą zaciągnęli szefowie państwowej spółki Derzmedprom. W imieniu ukraińskiego ministerstwa zdrowia kontrolowała ona większościowy pakiet akcji Indaru. Resort jest jednak przekonany, że umowa z GI została zawarta z naruszeniem prawa. Sprawę prowadzi już prokuratura, a dwaj członkowie zarządu Derzmedpromu są ścigani przez policję.