Za kilka dni zmieni się zapewne prezes Orlenu. O takiej możliwości pisaliśmy już wtedy, kiedy wyłaniano nowy zarząd w konkursie. Informowaliśmy wówczas, że prezesem będzie Wojciech Heydel, ale jego konkurent Jacek Krawiec też znajdzie ię w zarządzie. Tak się stało. Później we władzach koncernu pojawili się menedżerowie, którzy z Krawcem współpracowali w różnych firmach. Układ sił stał się czytelny.
Jeśli ktoś miał wątpliwości, musiał zmienić zdanie, uważnie analizując politykę informacyjną koncernu. Poznał bowiem odpowiedź na pytanie, kto najwięcej ma do powiedzenia (przynajmniej publicznie) w spółce.
Zmiana prezesa (najprawdopodobniej ze względu na rezygnację Heydla) to dobry ruch. Nie dlatego, że Krawiec jest lepszy od Heydla. Tego przecież jeszcze nie możemy wiedzieć. Najlepiej oceniać to w myśl biblijnej zasady: po owocach ich poznacie. Pierwszy dopiero pokaże, co potrafi, a drugi miał przynajmniej szansę. Będzie jeszcze czas na porównania.
Chodzi o to, że konflikt, rywalizacja, alienacja nie tworzą dobrego klimatu do rządzenia firmą, a więc i do jej rozwoju. Rada nadzorcza lub sam Heydel, składając dymisję, przynajmniej wyjaśni sytuację. To chyba zdecydowanie lepsze niż status quo.
Trzeba też się cieszyć, że wybór w tym przypadku dokonywany jest między menedżerami z wysokiej półki, bo tak należy postrzegać i Heydla, i Krawca, a nie na przykład politykami (nawet jeśli menedżerowie właśnie polityków mają za plecami, co w takiej firmie, jak Orlen, pozostającej pod kontrolą państwa, jest przecież i koniecznością, i oczywistością).