Banki udzielając kredytu stosują kurs kupna waluty, natomiast przy ustalaniu wysokości miesięcznej raty – kurs sprzedaży. Różnica ta nazywana jest spreadem walutowym. W niektórych bankach sięga on kilkunastu procent. Jak podaje resort gospodarki, przykładowo w Getin Noble Banku różnica między kursem, po jakim udzielane są kredyty walutowe we frankach, a po jakim spłacają je kredytobiorcy, wynosi 39 gr, czyli ok. 13 proc.
Spready stanowią ok. 0,5 proc. przychodów sektora bankowego. To zaś oznacza, że w ubiegłym roku kosztowały one kredytobiorców prawie kilkaset milionów złotych.
Dlatego resort chce skończyć z zasadą przeliczania rat kredytów walutowych w oparciu o ustalane przez banki kursy kupna i sprzedaży walut. Banki miałyby zaś przeliczać raty przy zastosowaniu średniego kursu Narodowego Banku Polskiego z dnia poprzedzającego dzień spłaty raty. W przypadku osoby, która wzięła na 30 lat kredyt w wysokości 300 tys. zł mogłoby to oznaczać zmniejszenie miesięcznej raty nawet o 100 zł.
- W chwili obecnej około miliona gospodarstw domowych nie wie, jak będzie wyglądać ich rata kredytowa. Chcielibyśmy, żeby kredytobiorcy wiedzieli jasno, za co będą płacić. Chcemy, aby zarówno kredytodawca, jak i kredytobiorca byli w takiej samej sytuacji. Dzisiaj bowiem tylko jedna strona - bank - ma dostęp do wiedzy na temat wysokości spreadu - tłumaczył wiceminister Mieczysław Kasprzak.
Zadeklarował, że jeśli rząd przyjmie założenia projektu nowelizacji ustawy Prawo bankowe, regulującego problem spreadów, resort gospodarki przygotuje go w ciągu dwóch dni.