Obecnie wiele mówi się o kryzysie ekonomicznym oraz jego wpływie na polskie przedsiębiorstwa. Opisuje się branże i poszczególne podmioty, które już są w tarapatach oraz te, które w niedługim czasie się w nich znajdą. Jednak niewiele osób zadaje sobie pytanie, co będzie, jeśli wiele przedsiębiorstw w tym samym czasie stanie przed widmem niewypłacalności lub zagrożenia niewypłacalnością i jak w obecnym systemie prawnym przeprowadzą restrukturyzację, czy ogłoszą upadłość?
W Polsce działa aktualnie ok. 3,5 mln przedsiębiorców indywidualnych oraz spółek. Już obecnie spora część z nich ma kłopoty z płynnością finansową i zmaga się z zatorami płatniczymi. Ogromna grupa jest również w trakcie przeprowadzania restrukturyzacji operacyjnej i została zmuszona do podejmowania trudnych decyzji dotyczących zmniejszenia wynagrodzeń, redukcji zatrudnienia, renegocjacji oraz wypowiadania umów czy proszenia o rozłożenie płatności. Pamiętajmy jednak, że gdy te działania nie wystarczą, w drugiej fazie będą musieli skorzystać z narzędzi prawa restrukturyzacyjnego.
Jak wiele może być takich podmiotów? Już obecnie połowa polskich przedsiębiorców zgłasza problemy z płynnością, a w przemyśle problem opóźnień płatności sygnalizuje 70 proc. z nich, zgodnie z badaniami przeprowadzonymi przez SpotData, CBM Indicator i PwC. Pamiętajmy jednak, że tak naprawdę znajdujemy się na początku okresu spowolnienia gospodarczego. Skoro już dziś problem ten jest tak widoczny, nietrudno przewidzieć, że jego skala w najbliższym czasie może być naprawdę ogromna.
W związku z powyższym należałoby teraz opisać system, z którego podmioty te będą finalnie musiały skorzystać. Aktualnie w Polsce istnieje 30 sądów upadłościowych, z czego tylko 12 zawodowych wydziałów zajmuje się wyłącznie tymi sprawami. W murach tych instytucji zatrudnionych jest z kolei tylko ok. 200 sędziów. Jaki jest efekt takiej sytuacji? Już obecnie system nie działa sprawnie. W poprzednim roku mogliśmy zaobserwować wzrost liczby nowych postępowań o 40 proc. i wzrost liczby spraw pozostających w toku o 23 proc. Zjawisko to było spowodowane głównie lawinowym wpływem upadłości konsumenckich, którymi zajmują się te same sądy. W związku z tym w obecnym systemie, w sytuacji epidemii Covid-19, składanie wniosków o otwarcie restrukturyzacji sądowej czy o ogłoszenie upadłości przez przedsiębiorców może okazać się w najbliższym czasie fikcją, ponieważ system nie będzie ich w stanie obsłużyć organizacyjnie.
Jakie może być rozwiązanie tego problemu? Skoro mamy ogromną grupę podmiotów, które w najbliższym czasie mogą stanąć przed widmem niewypłacalności, oraz niedużą liczbę sądów, to należałoby te drugie odciążyć z czynności, którymi zajmować się bezwzględnie nie muszą. W zadaniu tym wielce pomocna mogłaby być istniejąca armia ok. 1400 doradców restrukturyzacyjnych. Są to osoby, które i tak są zaangażowane w procesy restrukturyzacyjne. Ich działalność znajduje się także pod nadzorem ministra sprawiedliwości, a efekty ich pracy – czyli układy – byłyby weryfikowane przez sądy pod kątem zgodności z prawem. Najlepszym rozwiązaniem jest ulepszenie istniejącego postępowania o zatwierdzenie układu, którego główna część ma charakter pozasądowy. Jest to obecnie najszybsze postępowanie restrukturyzacyjne, jednakże jego mankamentem jest ograniczona ochrona przed egzekucją, co należy naprawić ustawowo. System upadłościowo-restrukturyzacyjny musi być sprawny, bo jego celem jest ochrona całej gospodarki, a nie poszczególnych jego uczestników w postaci konkretnych dłużników lub wierzycieli.