Czy w tym szaleństwie jest metoda? – zastanawia się wielu ludzi obserwujących politykę administracji Trumpa. Nie minęło bowiem jeszcze 100 dni rządów tego ekscentrycznego miliardera, a już rozpoczął on wojny celne z głównymi partnerami handlowymi USA. Pół biedy, gdyby prowadził je w sposób logiczny i uporządkowany, ale robi on to niezwykle chaotycznie. Zdarzało mu się zapowiadać wielkie podwyżki ceł przeciwko danemu krajowi, by po kilku godzinach je odwoływać. Na to nakładają się cięcia w administracji federalnej inspirowane przez DOGE, czyli nowy „departament” (a w zasadzie instytucję doradczą) kierowany przez Elona Muska oraz różne „szokujące” ruchy w polityce zagranicznej. Temu chaosowi towarzyszy cięcie prognoz dla amerykańskiego PKB przez różne ośrodki analityczne. Trump sugerował w niedawnej rozmowie z Fox News, że ewentualna recesja byłaby tylko tymczasową niedogodnością. Niektórzy analitycy zastanawiają się, czy celowo chce on wepchnąć USA w recesję. Osłabienie gospodarki wymusiłoby bowiem na Fedzie obniżki stóp procentowych, których Trump domaga się już od dłuższego czasu. Cykle wyborcze sprawiają natomiast, że łagodna recesja byłaby bezpieczniejsza politycznie w tym roku niż w przyszłym (gdy wymieniana jest część składu Kongresu) czy w 2028 r. (gdy odbędą się kolejne wybory prezydenckie). Dlaczego jednak Trump chciałby niższych stóp za wszelką cenę? Na pewno pomogłyby branży deweloperskiej, z której się wywodzi. Ale przede wszystkim prowadziłyby do osłabienia dolara. A bez słabszego dolara nie da się myśleć o przywróceniu konkurencyjności amerykańskiego przemysłu.
Ciężar przywileju
Trump od lat przekonuje, że wysokie cła mają za zadanie zarówno zwiększać przychody do budżetu federalnego (co pozwoliłoby na cięcia podatków dla Amerykanów) i skłaniać krajowe oraz zagraniczne firmy do przenoszenia produkcji do Stanów Zjednoczonych. Czy jednak cła same w sobie mogą skłaniać do takiej relokacji? Zniechęcać do takich decyzji może wiele czynników – od kosztów pracy w USA po kwestię kursu dolara. Gdy amerykańska waluta jest silna, wielu firmom bardziej opłaca się sprowadzać swoje towary do USA, niż je tam produkować i wysyłać do innych krajów. Amerykańscy konsumenci cieszą się co prawda tańszymi dobrami z importu, ale trudniej jest odbudować potęgę przemysłową kraju.
– Dostęp do tanich dóbr nie jest esencją amerykańskiego marzenia – stwierdził niedawno Scott Bessent, sekretarz skarbu USA.
Czy dolar jest jednak obecnie zbyt silny? Od początku roku stracił on przecież ponad 5 proc. wobec euro i prawie 7 proc. do polskiej waluty. W ciągu ostatnich 20 lat zyskał jednak 22 proc. do euro, 28 proc. wobec złotego, 48 proc. wobec funta brytyjskiego, 41 proc. do jena, 112 proc. do reala brazylijskiego, 81 proc. wobec peso meksykańskiego, 101 proc. do rupii indyjskiej, ponad 215 proc. do rubla rosyjskiego i aż 2,7 tys. proc. wobec liry tureckiej. Co prawda zyskał w tym czasie 13 proc. do juana chińskiego, ale głównie dlatego, że kurs juana był wcześniej przez wiele lat sztucznie zaniżany (co pozwalało Chinom budować swoją potęgę eksportową).