Po 20 latach sytuacja mocno się jednak zmieniła. Hiszpański PKB na głowę wynosi 49,5 tys. USD, podczas gdy polski sięga 45,3 tys. USD. Bardzo mocno zmniejszyliśmy więc dystans do Hiszpanii pod względem narodowego bogactwa. Czechy i Słowenia już natomiast prześcignęły Hiszpanię pod względem PKB na głowę. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego za pięć lat Polska również prześcignie Hiszpanię w tej kategorii.

Dlaczego jednak Hiszpania dała się doścignąć krajom Europy Środkowo-Wschodniej? Głównie z powodu kryzysu strefy euro. Co prawda temu krajowi udało się uniknąć wejścia pod kuratelę tzw. troiki (przedstawicieli MFW, Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego), to nie obyło się w nim bez pakietu pomocowego dla banków, bez deflacji, kryzysu na rynku nieruchomości oraz skoku bezrobocia. Obecnie Hiszpania nie jest już atrakcyjnym miejscem do szukania pracy przez Polaków. Zdarza się za to, że to Hiszpanie przenoszą się do Polski, by pracować.

Za okres kryzysu w Hiszpanii są zwykle uważane lata 2008–2014, czyli rządy socjalistycznego premiera Jose Luisa Rodrigueza Zapatero (2004–2011) i częściowo też rządy centroprawicowca Mariano Rajoya (2011–2018). Kryzys nie tylko mocno zahamował wzrost gospodarczy, ale też zdemolował finanse publiczne. W 2008 r., czyli na początku kryzysu, hiszpański dług publiczny wynosił zaledwie 39,7 proc. PKB. Był więc niższy od polskiego, który wynosił wtedy (według MFW) 46,7 proc. PKB. W 2022 r. dług publiczny Hiszpanii sięgał już jednak 112 proc. PKB, a dług publiczny Polski 49,6 proc. PKB.

Mimo to Hiszpania może korzystać z niższych niż nasz kraj kosztów pozyskiwania pieniędzy z rynków. O ile w piątek rentowność polskich obligacji dziesięcioletnich wynosiła 5,9 proc., o tyle dochodowość podobnych hiszpańskich papierów sięgała 3,4 proc. Jeszcze w 2020 r. hiszpańskie dziesięciolatki miały rentowność zbliżoną do zera, a od tamtego momentu wzrosła ona do najwyższego poziomu od 2014 r. W 2011 r., czyli w szczycie kryzysu w strefie euro, zbliżała się ona do poziomu 7 proc. HK