Od gry skojarzeń do poważnego traktaciku o przedsiębiorczości

Kiedyś na Giełdzie Papierów Wartościowych gościł Adam Michnik. Miało to związek z Fundacją imienia Lesława Pagi, wówczas i do dzisiaj dzielnie prowadzoną przez Ewę Pagę.

Publikacja: 26.02.2024 06:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Michnik wygłosił przemówienie w Sali Notowań, okraszone pysznym dowcipem. Posłużył się w nim osobami czołowych budowniczych polskiego i radzieckiego komunizmu oraz socjalizmu. Skomentowałem to żarcikiem, że jeśli wybrzmienie tych nazwisk (a były to naprawdę ponure postaci) nie spowodowało zawalenia się murów Giełdy, to znaczy że nic jej w przyszłości nie zagraża.

Wspomnienie tamtej chwili nasunęło mi się ni z tego, ni z owego – choć z jakiegoś powodu, owszem. Zaraz po nim zaiskrzyło, że nie czytałem „Kapitału” Karola Marksa. Dzieło to, w czarnej masywnej okładce, znajdowało się w składowisku książek w salonowym meblu podobnym do szafy w moim rodzinnym domu we Wrocławiu. Z wytłoczonymi srebrnymi literami. Chyba to było po rosyjsku. Księga budziła respekt.

Z myślą Marksa zapoznałem się jako tako na zajęciach z ekonomii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jednak nawet na tak znakomitej uczelni Marks uchodził jedynie za współsprawcę aktu gigantycznej manipulacji masami. Na miano filozofa nie zasługiwał. Dyskutowaliśmy o jego błędach, porównując go z Keynesem. Obaj wypadali na podejrzanych ideologów. Wszyscy wtedy chcieliśmy oddychać wolnością i doświadczyć państwa zredukowanego do minimum. Był przecież rok 1989.

Nie wiem nadal, czy jest prawdą – o ile w tej dziedzinie może istnieć jakakolwiek prawda – że Marks był ultrainteligentnym filozofem, tyle że jego idee zostały zwulgaryzowane i użyte przez kolektywistyczne reżimy. W każdym razie dobrze byłoby wreszcie przeczytać „Kapitał”. Czasem zagadki współczesności mają swoje odpowiedzi lub przynajmniej inspiracje w tym, co zapomniane, obśmiane, wykpione nawet.

Czym bowiem jest kapitalizm, ten, który znamy? Nawet w okresie świetności jego wersji neoliberalnej wiadomo było, że podlega on pewnemu ideologicznemu makijażowi mającemu nadać mu ludzką twarz. Ludzką, a więc nieignorującą kwestii społecznych. To przecież jeszcze w epoce neoliberalnej narodziło się pojęcie „społecznej odpowiedzialności biznesu”. Tym bardziej jest to wyraziste dzisiaj, w czasach ekspansji zagadnień dotyczących ESG, tak w retoryce, jak i w twardych zastosowaniach.

Chciałbym wierzyć w to, że biznes, nawet zdominowany przez finansjalizację (to termin Paula Dembinskiego z jego książki „Finanse po zawale. Od euforii finansowej do gospodarczego ładu”), trwale wpisze się w kontekst społeczny. A zatem będzie wywierał pozytywny wpływ na społeczeństwo i środowisko naturalne. Koniec końców bowiem bardzo mało mnie obchodzi, że jakaś spółka bije rekordy wartości rynkowej i zysków. Owszem, interesuje mnie to z perspektywy inwestorskiej. Ale coraz bardziej nurtuje mnie pytanie o to, co JA będę miał z tego, że jakiś biznesowy projekt prosperuje znakomicie. Co z tego będzie miał OGÓŁ takich jak ja, niekoniecznie przecież inwestorów. Oprócz tego, że ta firma płaci być może jakieś podatki.

Czynienie dobra społecznego może przybierać różne formy. Globalny Zachód mocno stawia na taką właśnie misyjność biznesu i stara się zaproponować adekwatne instrumenty. Jeśli czymś ten nasz Zachód wyróżnia się pozytywnie na tle świata, to właśnie tym, że w biznesie jest obecny pierwiastek humanistyczny. Nowe potęgi gospodarcze są silniejsze ekonomicznie i bardziej innowacyjne, ale to Europa wnosi wzgląd na człowieka i jego potrzeby. A Karol Marks, jeśliby zagościł w naszym świecie, czułby się w nim chyba znacznie mniej wyobcowany niż Adam Smith, gdyby on również odbył podróż w czasie.

Chciałoby się, aby obok wodospadów regulacji i egzekwowalnych standardów – w tym też przodujemy, do spółki z Ameryką – istniało jeszcze niezłomne, a nawet powiedziałbym, że niezłomnie egoistyczne, przeświadczenie, że bycie społecznie użytecznym się opłaci. Nawet jeśli niekoniecznie finansowo, to przez jakość naszego zdrowia: i psychicznego, i fizycznego (o ile to rozdzielenie jest w ogóle prawidłowe). Wtedy regulacje, takie jak w dziedzinie ESG, byłyby znacznie skuteczniejsze.

Wątek poboczny, ale charakterystyczny: po zakończeniu kariery zawodowej ludzie oddają się rożnym zajęciom, na które wcześniej „nie było czasu”. Jednak coraz częściej spotykamy przedsiębiorców czy menedżerów w wieku bardzo dojrzałym, którzy wcale nie myślą o smakowaniu życia poprzez codzienną grę w golfa i podziwianie zachodów słońca. Zajmują się tym, co robili zawsze. Nadal są szefami, dyrektorami czy doradcami szefów lub aktywnymi inwestorami. Bo najwięcej satysfakcji daje poczucie bycia użytecznym, potrzebnym, ważnym dla innych. Taka „emerytura” często zapewnia znacznie wyższy poziom zadowolenia z życia niż przysłowiowe odcinanie kuponów lub konwencjonalny odpoczynek po latach aktywności zawodowej.

Ogólnie rzecz biorąc, społeczna przedsiębiorczość ma sens. Będzie jednak generatorem zmiany cywilizacyjnej wtedy, gdy wesprze ją subiektywne przekonanie biznesmenów, że wywiera ona pozytywny wpływ (impact) nie tylko na otoczenie, ale także na nich samych.

Felietony
„Oni to my” – konsultacje Listing Act
Felietony
Zrównoważony rozwój po kantońsku
Felietony
Niebezpieczny trend
Felietony
Poranne uwolnienie jaśminu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448408;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Felietony
CSRD – konsekwencje opóźnień
Felietony
Polacy wolą trzymać w skarpecie