Spore wzrosty indeksów akcji, wzrost cen obligacji (z spłaszczeniem krzywej), osłabienie dolara i aprecjacja walut uznawanych za bardziej ryzykowne. Ogółem utwierdziły graczy w przekonaniu, że Fed zakończył cykl podwyżek stóp procentowych, a następnym krokiem będzie złagodzenie polityki pieniężnej z początkiem cyklu – jak się dziś sądzi – w II kw. 2024 r.
Opisane zmiany wzmocniły przekonanie niektórych (większości?), że wieszczenie problemów, które mają wystąpić jako konsekwencja inwersji krzywej rentowności obligacji, okazało się chybione. Coraz więcej graczy zaczęło wierzyć, że wszystko tym razem skończy się dobrze. Miękkim lądowaniem amerykańskiej gospodarki i kontynuacją hossy na rynkach finansowych. Bez poważniejszego załamania. Zachowanie cen na rynkach z ostatnich tygodniach faktycznie szło w tym kierunku. Sądzę jednak, że to przejściowe zjawisko w ramach korekty dłuższej tendencji, z którą mamy do czynienia od wakacji.
Otóż w średnim terminie, tj. od II połowy 2023 r. (wobec krótkiego wciąż epizodu, jakim jest okres między połową października a długim weekendem w USA związanym ze Świętem Dziękczynienia), wydarzenia rozgrywają się całkowicie zgodnie z obowiązującym od blisko 50 lat schematem. Przypominającej dziś bardziej recesyjne epizody lat 80. niż te niedawne, z XXI w. Niezmiennie sądzę, że konsekwencje najmocniejszego od 50 lat zacieśnienia polityki pieniężnej przez Fed są nie do uniknięcia. Pochodzić będą, jak się wydaje, w większym stopniu stricte z gospodarki niż z pęknięcia bańki na rynkach finansowych. Choć oba te obszary pozostają oczywiście w ścisłej koniunkcji.
Skutkiem zmian obserwowanych od lipca (wtedy Fed po raz ostatni podwyższył stopy proc.) jest wyraźny spadek różnicy (spread) rentowności amerykańskich obligacji skarbowych z krótkiego końca krzywej (2-latek silnie skorelowanych ze stopą banku centralnego) a obligacjami z dłuższego końca, w szczególności 10-latek. Z różnicy rentowności na poziomie ponad 100 pkt bazowych (pb.) w lipcu br. (przejściowo też w marcu) spread przesunął się do zaledwie 15–20 pb. w II połowie października. W listopadzie spadł ponownie w okolice 50 pb.
Choć ruch to spory i wbrew założeniu, że coś „pęknie”, średnioterminowo cały czas mamy (i uważam, że od nowego roku nadal będziemy mieli) do czynienia z szerszą tendencją wyostrzania krzywej w USA. Tej w wersji niedźwiedziej (bear steepening), tj. takiej, w której rentowności generalnie rosną, w niewielkim jednak stopniu na krótkim końcu (efekt braku podwyżek stóp Fedu), zaś w większym na dłuższym. Taka sytuacja będzie w coraz większym stopniu wzmagała niepokój o kondycję amerykańskiej gospodarki i możliwość udźwignięcia tak wysokiego oprocentowania Fedu w kolejnych miesiącach bez konsekwencji dla rynku pracy.