Rząd w Warszawie – podobnie jak wcześniej stolice krajów nadbałtyckich – argumentował, że tak wysoki limit jest oznaką przesadnej łaskawości wobec Moskwy.
W poniedziałek inwestorzy reagowali dość spokojnie na wejście w życie unijnego embarga na rosyjską ropę oraz objęcie jej eksportu do krajów trzecich limitem cen. Cena ropy Brent rosła o prawie 3 proc., ocierając się o pułap 88 USD/bar. Zwolennicy twardych wobec Rosji posunięć w tej kwestii mogą mieć duży niedosyt, zważywszy że limit wyznaczono powyżej utrzymującej się obecnie wyceny rosyjskiej ropy.
Wszystko wskazuje, że limit sięgający 30 USD za baryłkę, którego oczekiwała Polska, okazałby się kompletnym strzałem w kolano. Nie bez powodu od miesięcy za ostrożnymi krokami opowiadała się amerykańska administracja. Przesadnie rygorystyczne decyzje groziły ostrą reakcją Kremla, który ostrzegał wstrzymaniem sprzedaży każdemu partnerowi, który uzna limit.
Efektem byłoby gwałtowne zmniejszenie dostaw ropy na rynki światowe, a gdyby do tego doszło, skok cen byłby nieunikniony. To nie tylko uderzyłoby w gospodarki większości krajów koalicji zachodniej, ale prawdopodobnie... przyniosłoby korzyści finansowe Rosji. Wszystko dlatego, że wzrost cen zapewne zwiększyłby przychody bardziej niż zmniejszyłoby je ograniczenie dostaw.
Czytaj więcej
Rosja nie dostanie więcej za swoją ropę aniżeli 60 dolarów za baryłkę. Rada Unii Europejskiej oficjalnie potwierdziła decyzję o wprowadzeniu pułapu cen. Dzisiaj, 2 grudnia, Polska, która jako jedyny kraj nie zgodziła się z cenami maksymalnymi, zatwierdziła proponowaną wysokość.