Niedawno pisałem, że żyjemy w nadzwyczajnych czasach. Całkiem niepotrzebnie, bo każdy to widzi i czuje od kilkunastu już lat, czyli od globalnego kryzysu finansowego. Do tej nadzwyczajności powinniśmy się więc już przyzwyczaić, ale życie dostarcza nam coraz to nowych wrażeń. Zostawmy już we wdzięcznej pamięci takie „rodzynki” jak ujemne stopy procentowe i zrzucanie pieniędzy z helikoptera. W nawias weźmy też najwyższą od dekad inflację w większości krajów, choć jeszcze nie tak dawno mieliśmy do czynienia z deflacją. Banki centralne dopięły więc swego, choć w ustalone przez siebie cele trafić od dawna nie mogą. Strzelają stopami w tę i we w tę, a los inflacyjne kule nosi.

Wracając jednak na nasze podwórko. Wszyscy doskonale jeszcze pamiętają zapowiedzi wicepremiera Sasina o ograniczeniu o połowę „nadmiarowych” zysków spółek, najpierw paliwowo-energetycznych oraz Skarbu Państwa, a później wszystkich jak leci i zatrudniających więcej niż 250 osób. Wicepremier szybko się z tych pomysłów wycofał, ale jak się okazuje, jedynie ustąpił pola premierowi Morawieckiemu, który poszedł częściowo dalej. Częściowo, bo ulitował się nad firmami prywatnymi, za to zapowiedział ograniczenie w 2023 r. do minimum, hasłowo do „zero plus”, zysków firmom energetycznym, łaskawie godząc się na rewolucyjną tezę, że będą mogły one pokryć ponoszone koszty oraz realizować niezbędne inwestycje, ale tylko te niezbędne. „Nie będę żałował spółek energetycznych, spółek obrotu, dystrybucji czy wytwarzania” – miał oświadczyć premier w trakcie posiedzenia Rady Dialogu Społecznego. Nie czas żałować róż, gdy płonie stodoła, można sparafrazować znane powiedzenie, używając najbardziej dyplomatycznego porównania. A kto tam będzie nam dostarczał prąd w przyszłości i po ile będzie sobie za tę usługę winszował, to już inna kwestia.

Warto przypomnieć, że tego typu deklaracje padają z ust byłego prezesa komercyjnego banku i osoby, która nie tak dawno szumnie zapowiadała wzrost stopy inwestycji w polskiej gospodarce do poziomu 25 proc. PKB.

Co te pomysły oznaczają dla spółek i rynku kapitałowego, inwestorom nie trzeba tłumaczyć. Głosują nogami, a raczej pieniędzmi, wycofywanymi z giełdy. Wystarczy spojrzeć, o ile potaniały akcje naszych energetycznych koncernów tuż po zapowiedziach premiera i ile straciły na wartości od czasu ich debiutu na warszawskim parkiecie. Zapewnienie energetycznego bezpieczeństwa państwa oraz konieczność dokonania transformacji energetycznej wymaga ogromnych nakładów finansowych w najbliższych latach. Jakoś trudno wyobrazić sobie, skąd miałyby się wziąć na to pieniądze. Z Unii Europejskiej, od banków czy od inwestorów? Aż strach pomyśleć, ale jak tak dalej pójdzie rodzima myśl ekonomiczna rządu, to inwestorzy będą płacić dywidendę spółkom. Byłoby to kolejne nowatorskie posunięcie w skali światowej. Ale skoro stopy procentowe mogą być ujemne, to czemu nie?

Dodajmy do tego stojące w sprzeczności z wszelkimi przepisami prawa spółek handlowych, zasadami ładu korporacyjnego i wreszcie ze zdrowym rozsądkiem pomysły przyspawania władz firm do stołków i zestawmy te wszystkie elementy ze zreanimowaną ostatnio, po długim okresie hibernacji, strategią rozwoju rynku kapitałowego. Tytuł przedstawionego przez rząd projektu ustawy w tej kwestii brzmi „o zmianie niektórych ustaw w związku z zapewnieniem rozwoju rynku finansowego oraz ochrony inwestorów na tym rynku”. Jeśli ktoś myśli, że to żart, zacytuję treść artykułu pierwszego wspomnianego projektu: „W ustawie z dnia 12 października 1990 r. o Straży Granicznej (DzU z 2022 r., poz. 1061, 1115 i 1855) w art. 10 c ust. 1–5 otrzymują brzmienie: „Jeżeli jest to konieczne do skutecznego zapobieżenia przestępstwom, o których mowa w art. 9e ust. 1, lub ich wykrycia, ustalenia sprawców, uzyskania i utrwalenia dowodów, a także wykrycia i identyfikacji przedmiotów i innych korzyści majątkowych pochodzących z tych przestępstw albo ich równowartości, Straż Graniczna może korzystać z informacji i danych: stanowiących tajemnicę skarbową, przetwarzanych przez organy administracji rządowej i samorządu terytorialnego...”, i tu następuje litania 12 innych źródeł danych. Wydawało mi się, że są granice absurdu. Tkwiłem jednak w „mylnym błędzie”. Choć inwestowałem na warszawskiej giełdzie od 1991 r., obecnie nie posiadam żadnych akcji, i nie zamierzam posiadać, by nie płacić spółkom dywidendy. Smutek.