Czas więc byłoby się już do tego przyzwyczaić i pogodzić z uznawanymi jeszcze niedawno jako ekstrawaganckie metodami działań zarówno banków centralnych, jak i rządów.
W 2008 r. upadał Lehman Brothers, uruchamiając jeden z największych w historii globalnych kryzysów finansowych, wydawało się, że nic gorszego za naszego życia nie może się wydarzyć. A jednak. Choć zmiany klimatyczne zagroziły wielu gatunkom zwierząt, z pewnością nie zrobiły krzywdy czarnym łabędziom. Wręcz przeciwnie, mają się one bobrze, a nawet coraz lepiej i krążą sobie nad światem coraz bardziej swobodnie. Do tego stopnia, że pewne jest ich przybycie, nie wiadomo tylko co z sobą przyniosą. W pewnym sensie mamy więc do czynienia z deprecjacją tych zjawisk, przynajmniej w kwestii częstości ich pojawiania się. Bardziej poważnym problemem jest deprecjacja ludzkich możliwości w rozpoznawaniu zagrożeń, a i sztuczna inteligencja jakoś specjalnie nam w tym nie pomaga.
Pomijając zagadnienia filozoficzne, warto dokonać krótkiego przeglądu stanów nadzwyczajnych, a w szczególności nadzwyczajnych środków, które miały i mają służyć przywrócenie normalności. W czasach wspomnianego kryzysu finansowego mieliśmy do czynienia z nacjonalizacją gigantycznych i wszechmocnych, wydawało się, instytucji finansowych w Stanach Zjednoczonych, ostoi wolnego rynku i liberalizmu gospodarczego. Tamtejszy rząd nie miał wielkiego wyboru, poza tym, by puścić z torbami klientów banków i firm ubezpieczeniowych, które nie dały sobie rady z kontrolą ryzyka i pazernością w dążeniu do osiągania zysku. Nacjonalizacja okazała się jedynie narzędziem doraźnym i po niezbyt długim czasie wszystko wróciło do normy. Znacznie dłużej trwało przywracanie do normy działań banków centralnych, które spełniły ważną rolę zarówno w gaszeniu kryzysu, jak i reanimowaniu mocno poturbowanej globalnej gospodarki. Tradycyjne narzędzia, takie jak obniżanie stóp procentowych, okazały się zdecydowanie zbyt mało skuteczne. Doszło do znanych jedynie z teoretycznych rozważań sytuacji, w których stopy procentowe były ujemne, a deponenci płacili bankom za możliwość „przechowania” ich pieniędzy. Doszło wreszcie, choć z pewnymi oporami, do finansowania rządów przez banki centralne, a następnie kontrowersyjna koncepcja zrzucania pieniędzy z helikopterów stała się faktem.
Mimo to władcy pieniądza okazali się jednak dość bezradni w upragnionym pobudzaniu inflacji. Udało się to dopiero w czasie pandemii, gdy inicjatywę wreszcie przejęły rządy, pompując pieniądze bezpośrednio do kieszeni gospodarstw domowych oraz firm, chroniąc je przed katastrofą. Teraz inflacja wyrwała się spod kontroli i trzeba z nią walczyć, kosztem gospodarki i konsumentów. Wahadło wychyliło się więc w drugą stronę. Skutkiem pandemii były gigantyczne turbulencje w dostawach niezbędnych do utrzymania produkcji surowców i komponentów, wzmacniające inflacyjną presję.
Jakby tego było mało, Władimir Putin zdecydował się po raz drugi zaatakować Ukrainę, tym razem na znacznie większą niż kilka lat temu skalę. W efekcie mamy do czynienia z szokiem na rynkach zarówno surowców energetycznych, jak i w dużej mierze żywnościowych. Obecnie już nawet nie chodzi o gigantyczny wzrost cen, ale o fizyczne niedobory podstawowych dóbr oraz towarów i komponentów niezbędnych do ich produkcji. Wskutek tego trzeba było szukać nadzwyczajnych środków ratowania się w tej sytuacji, przy których ujemne stopy procentowe, czy zalewanie rynków pieniędzmi, wydają się dziecinnymi zabawkami. Wśród tych narzędzi znajdują się takie, jak zamrażanie cen, połączone z dotowaniem konsumentów oraz firm, by podtrzymać je przy życiu. Widmo niedoborów zmusza do radykalnych działań. W kontekście wspomnianej przejściowej nacjonalizacji części amerykańskich instytucji finansowych, najnowsze plany Komisji Europejskiej, zakładające zmuszanie firm do produkcji i magazynowania niektórych wyrobów i surowców, wydają się relatywnie „liberalne”. Dochodzi więc do powrotu gospodarki centralnie sterowanej, szczególnie u nas uznawanej za relikt słusznie minionej epoki. Prywatne w większości europejskie przedsiębiorstwa w przypadku niesubordynacji mają być obłożone co najwyżej karami finansowymi. Nie jest więc aż tak źle, by trzeba było do nich wprowadzać komisarzy. Ale czy to już koniec nadzwyczajnych rozwiązań?